o to dziś chodzi, aby rozważać sub specie aeternitatis proporcye Goethego i Pascala, Schillera i Racine’a, Kanta i Kartezyusza, ale o to, aby, jaknajspieszniej i jaknajenergiczniej rozpocząć kuracyę z choroby, na której palec dyagnosty nieomylnie położył zacny boszofag, architekt Stryjeński.
Jeszcze jedna sztuka polska z życia artystów. Cyganerya?... Przypadkowo tak się złożyło, że, w ostatnich czasach, ciągle miałem w ręku Sceny z życia Cyganeryi Murgera, tak iż, kiedy szedłem do teatru, snuły mi się jeszcze po głowie wiecznie młode postacie Rudolfa i Mimi, Marcela i Muzetty... Z podniesieniem kurtyny, pierwsze zdania dyalogu sprowadziły mnie z krainy poezyi do — Rzeczywistości; ale, ponieważ rzeczywistość była dobrze ujęta przez autora i przez wykonawców, nie skarżę się bynajmniej na dywersyę.
Życie artysty!... Temat banalny, zbanalizowany raczej do znudzenia w tanich kliszach, ale, w gruncie, jakże przejmujący zawsze, jak dramatyczny! Jakaż droga stroma, przepaścista, najeżona niebezpieczeństwami! Za młodu, najczęściej nędza, lub — co na jedno wychodzi — bezład życia; walka bujnej wyobraźni i temperamentu, wyciągających ręce po wszystkie szczęścia świata, z niedostatkiem elementarnych potrzeb; łamanie się wewnętrzne z niezaradnością techniczną,