prowadzone doskonale i przyczyniło się w znacznej mierze do ożywienia sztuki. — P. Zielińska, w pierwszych dwóch aktach, miała niezbyt wdzięczne zadanie w roli trącącej nieco teatralnym szablonem; w trzecim natomiast, znajdując w tekście silniejszy punkt oparcia, umiała w paru krótkich scenach, nadać postaci Karolki głębsze piętno. Skupiony ból kochającej a niekochanej kobiety, coś niby odcień powagi przyszłego macierzyństwa, nieśmiałość dziecka ludu mięszająca się z pewnością siebie „prawowitej żony“ i niezłomnem postanowieniem nie wypuszczenia za żadną cenę swego łupu, wszystko to wyrażało się w jej grze i stworzyło z tej młodej dziewczyny bardzo zajmującą postać. P. Nowakowski wreszcie umiał trafnie uwydatnić chroniczne zdenerwowanie artysty, który chciałby przedewszystkiem malować, a który robi przeważnie — co innego. Niech się nikt nie śmieje: to są ciche tragedye.
Doskonałe sobotnie przedstawienie świadczy, iż cokolwiek może sztucznie wytworzono koło krakowskiego teatru tę atmosferę śmiertelnie chorego, nad którym poważnie kiwają głową uczeni doktorzy, i którego, z tajemniczemi minami, okadzają znachory wszelkiego autoramentu.
Jestem jeszcze bardzo świeżym recenzentem; dlatego wyznaję, że przed każdą premierą bywam szalenie zdenerwowany. Co to znów będzie za kwiatek?