dynkiem chłopca, z radością poznaje w nim ostatecznie „swoją krew“ i skłania się do formalnej adoptacyi. „Pan nie jest moim ojcem“, pali mu prosto z mostu Jakób. Szambelan milczy przez chwilę jak uderzony maczugą; jeszcze chce nie wierzyć, następnie, mimowoli, wydziera mu się z ust ten naiwnie-bolesny wyrzut: „Jak mogłeś mi to powiedzieć? Ty nie masz serca! — Kiedy to prawda!“ — powtarza zdumiony i bezradny Jakób, patrząc na spustoszenie jakiego dokonał. „Och, ten głupi Jakób!“ woła prawie z nienawiścią Hania, do której zwróci się teraz niepodzielnie serce szambelana, i która, doprowadzając go do małżeństwa, zostanie panią w tym samym smutnym dworze, który, przy odrobinie „dobrej woli“, mogłoby napełniać weselem szczęście jej, Jakóba, oraz kołyszącego fikcyjne wnuki starca.
Ale Jakób posiada w ręku jeszcze inną prawdę. Pomiędzy nim a Hanią było coś więcej niźli wymiana serc i przyrzeczeń. Z chwilą gdy Hania zostaje narzeczoną jego dobroczyńcy, chłopiec chce oddalić się w milczeniu, podczas gdy ona, ze swej strony, rozwija wobec szambelana kobiecą dyplomacyę aby zatrzymać przy sobie kochanka; ale kiedy, w scenie pożegnania, dowiedział się z jej ust, iż dziewczyna, mimo że wychodzi za innego, kocha go zawsze, znowuż nieuleczalnie „głupi“ Jakób staje do oczu szambelana i mówi: „Hania jest moja, Hania pójdzie ze mną“. Ale tu już — nie! Wobec pierwszego ciosu prawdy, szambelan był bezbronny; ale tym razem nie da się jej zmiażdżyć brutalnie, będzie walczył przeciw niej o swe istnienie. Wbrew wewnętrznemu przeświadczeniu, wbrew
Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/69
Ta strona została skorygowana.