Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

strza, aby odmalować czem byłby świat bez alkoholu. To straszne!
Nieraz dumałem nad mytem Noego, i zawsze dochodziłem do wniosku, że nie może być przypadkowym zbiegiem okoliczności fakt, iż ten właśnie patryarcha, w którego osobie ludzkość święci pojednanie z Bogiem, jest zarazem odkrywcą winnej latorośli. To Bóg, skarawszy okrutnie rodzaj ludzki, ulitował się nad nim, i szczęście, które, z winy swego upadku, człowiek na zawsze postradał, raczył mu wrócić bodaj w postaci złudy. Wejrzał Bóg, iż człowiek, raz skażony grzechem, niezdolny jest jasno patrzeć w twarz ni Jemu, ni sobie, ni reszcie stworzenia, że życie jego musi pozostać smutne i zbrodnicze, o ile, od czasu do czasu, nie zamgli sobie oczu marzeniem o tem czem był kiedyś; o ile, w soku winnej jagody, nie zdoła wyczarować odbicia tej tęczy, która zabłysła mu na niebie jako znak pojednania. Tak; to dar boski; a że człowiek tego boskiego daru nadużył, czyż to dziw?... czegóż-bo człowiek nie potrafił nadużyć!
Alkohol — czy też inny produkt upajający — aż do lipcowego billu Wilsona, towarzyszył wiernie ludzkości od pierwszych szczebli cywilizacyi, od samych jej zaczątków, zaledwie wyróżniających najniższy typ człowieka od najwyższego typu zwierzęcia. Nie śmiałbym formułować kwestyi w ten sposób, iż użytek trunków upajających stanowi właśnie — obok użytku ognia — pierwszą cechę narodzin człowieczeństwa. Jednakże alkohol jest surogatem lub też sprzymierzeńcem poezyi, poezyę zaś uważam za przyrodzoną postać duchowego życia człowieka. Myśl pozytywna,