Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

jakiejś umówionej gwary, a za każdym razem kiedy znajdzie nowy żargon, wydaje się jej że wniknęła po raz pierwszy w tajemnicę życia i sztuki. Były „płomienie“ i „kajdany“ klasyków; potem przyszły anielstwa i błyskawice romantyczne; potem zluzowały to „chucie“ i „praiły“... Zamieniał stryjek siekierkę na kijek, niechże mu będzie. Ale pomyśleć, że poto wygnaliśmy ze sceny wiersz, szlachetność gestu, wdzięk słowa, aby, w imię realizmu scenicznego i codziennej prawdy, konjugować we wszystkich osobach: ja cię pragnę, ty mnie pragniesz, on jej pragnie! Odwołuję się do wszystkich abonentów „Czasu“, poczynając od najstarszych: czy który z nich tak mówił kiedy? czy to jest język rzeczywistego życia, nawet w jego bardziej patetycznych momentach? Mamy tak mówić na scenie, to już, doprawdy, lepiej wróćmy do „słodkich kajdanów“ i „stałych płomieni“.
Rzeczywistość grano częściowo w nowej obsadzie. Z dawnej pozostał p. Nowakowski oraz p. Łuszczkiewicz-Gallowa, jeszcze może lepsza niż wprzódy w swojej szelmowsko obmyślonej karykaturze koleżeńskiej. P. Kacicka poprawnie odtworzyła Karolkę. Rola Reny przypadła p. Pancewiczowej; zagrała ją bardzo przekonywująco: czuło się w tej modelce kobietę z rasy Daudetowskiej Safony, która, gdyby zechciała, potrafiłaby tak opleść biednego malarzynę swoim miękkim uściskiem, żeby nieborak „ani zipnął“. Ale mimo bardzo ładnej i inteligentnej gry artystki, przychodziło przedewszystkiem na myśl co innego: mianowicie refleksya, dlaczego, mając aktorkę o tak korzystnych warunkach zewnętrznych, bogatym i ciepłym głosie,