Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

analizy i obserwacyi poświęca duszom które może nie warte są tego trudu; środowiskom o których istnieniu wolałoby się raczej zapomnieć; iż lubuje się w grzebaniu w „błocie“, etc. Zapewne, zapewne... Ani mi w głowie wskrzeszać przedawnionego dylematu o wyższości dobrze pomalowanego buta nad źle namalowanym Kościuszką; a jednak sądzę, iż pani Zapolska dobrze uczyniła, puszczając mimo uszu te głosy. Obawiam się, iż, gdyby sforsowała w powyżej wspomnianym duchu miarę i rodzaj swego talentu i starała się go „uszlachetnić“, stałoby się z nim to, co w jej ostatnich powieściach, kuszących się o ambicye reformatorsko-kaznodziejskie; poświęciłaby swoje niewątpliwe wartości sceniczne dla więcej niż wątpliwych etycznych. Dlatego, zdaje mi się, iż najlepiej jest przyjąć olbrzymi talent Zapolskiej takim jak jest, „z dobrodziejstwem inwentarza“.
A zresztą! Czy przyjdzie komu do głowy zaprzeczyć, iż Paryżanka Becque’a jest, w swoim rodzaju, arcydziełem? Czemużby jej daleka kuzynka z nad Pełtwi, bohaterka wczorajszej sztuki, miała mieć inne prawa? Dlatego że z „gorszej sfery“, że biedniejsza, mniej wykwintna? A gdzie równość, gdzie demokracya? Co dzisiaj sfera, wykwint, nawet majątek! Ani się spodziewamy, kto, na tej huśtawce na której dziś jesteśmy, będzie jutro na dole, kto na górze. Taki Fedycki naprzykład z wczorajszej sztuki. To tylko źle zrobił, że zawcześnie wyjechał do Monaco. Gdybyż był został na miejscu, we Lwowie! Dzisiaj dopiero otwarłoby się dla niego pole, dziś pływałby jak ryba w wodzie. Już go widzę, jak byłby bohaterem „afery“