Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

raźne użycie, instynkt wspominków i porównywania zapomnieć, iż, w wielu rolach powierzonych wczoraj surowym jeszcze lub bardzo miernym siłom, oglądaliśmy niegdyś, w tym samym gmachu, pierwsze nazwiska polskiej sceny. Ale pocieszajmy się tem, że i wtedy biadano nad „upadkiem“ krakowskiego teatru; i tem wreszcie że wczorajsi debiutanci także może zabłysną kiedyś... Na razie, dali z siebie co mieli najlepszego; niechże im ten grosz wdowi będzie poczytany za tyle co talent bogacza.
Jedna rola w Wyzwoleniu nie znosi kompromisu: to Konrad. Na szczęście, wczorajszy jej wykonawca, d. Nowakowski, sprostał swemu zadaniu; zarówno głosowo jak intelektualnie opanował rolę znakomicie. Olbrzymi wysiłek drugiego aktu uniósł do końca bez znużenia i bez obniżenia tonu. I czuł, rozumiał każde słowo tego co mówił. O jedną tylko scenę spierałbym się z p. Nowakowskim, może dlatego że osobliwie w niej jestem zakochany. To ta, kiedy, na schyłku trzeciego aktu, z końcem widowiska, aktorzy opuścili scenę, i na deskach, przed chwilą tak ludnych i gwarnych, Konrad zostaje sam, w mroku; i kiedy naraz, niby cudowna kantylena, wykwitają owe strofy: Sam już na wielkiej, pustej scenie... Zdaje mi się że zyskałyby one, gdyby je traktować mniej dramatycznie, bez gry, bez ruchu, rzeźbą samego skupionego słowa? Wczoraj, strofy te zginęły nieco, połamały się; a to jest może najpiękniejszy, najbardziej przejmujący moment w sztuce. Gdy mowa o rzeźbieniu wiersza, trzeba podnieść nieskazitelne jego traktowanie przez panią Pancewiczową w roli Hestyi; dużo