Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

— Wie pan, że nie. To tak, jak kwiat: można się uczyć botaniki, znać budowę wszystkich słupków i pręcików, a mimo to barwa i zapach zostaje. To są zupełnie różne rzeczy.
Głęboka ta i trafna odpowiedź polskiego dziewczęcia przypomniała mi się wczorajszego wieczoru, kiedym patrzał na dramat sercowy dr Wernickiej, w której natura kobiety dopomina się rzekomo o swoje zapoznane na chwilę prawa. Miałem zaszczyt dość długo być lekarzem, znałem i lekarzy i lekarki, i zawsze uderzało mnie, jak konwencyonalnie i fałszywie malowaną jest (nawet u dobrych pisarzy) psychologia tego zawodu. Jeżeli zawodowcy innych gałęzi mają to samo wrażenie patrząc na swoich książkowych reprezentantów, w takim razie smutnoby należało wnioskować o wartości literatury jako dokumentu społecznego. „Nauka wysuszająca serce“, „zimny skalpel analizy“, och, och, cóż za banialuki! Nic tak nie konserwuje serca jak nauka: proszę się spytać wszystkich rektorów uniwersytetu, jakie się znajdzie u nich nieprzebrane skarby niewinności uczuć. Sądzę, że, jeżeli jest jaki zawód który istotnie wysusza i stwardnia serce kobiety, to zawód aktorki. Scena daje jej poznać wszystkie gwary, wszystkie konwencye i fałsze języka uczuć; kulisy wszystkie brutalności życia: co razem wytwarza ów głęboki, instynktowny sceptycyzm, ową automatycznie działającą bezwzględną analizę, i staje się niby pancerz, urażający często, pod ślicznymi fałdami miękkiej draperyi, twardością i chłodem. Ale lekarka? co za dzieciństwo! Czemuż nikt nie doszukiwał się tych problemów w akuszerkach?