Wokół panowała zupełna cisza.
— Nie wiem — trzęsła się Monika. — Coś strasznego musnęło mnie po policzku… Brrr… Panie Justynie… Ja się boję…
Opanował się:
— Nie ma czego bać się. To pewno nietoperz.
— Brrr… Ładna pociecha.
— No, Moniko, niechże pani uspokoi się. Taki z pani tchórz?
To, że już się nic nowego nie stało, przywróciło mu zupełnie równowagę. Odczuł nawet dużą satysfakcję, że jest tu jakby opiekunem, że ta czarująca dziewczyna przywarła doń, szukając u niego obrony przed niebezpieczeństwem. Odruchowo pogładził ją po włosach. Były dziwnie miękkie. Mimo woli przypomniały mu się szorstkie włosy Dolly. Dolly też tak mocno go obejmowała zawsze przy pożegnaniu…
…Przez gładki, cienki szlafrok czuł wtedy całe jej ciało, jakby nagie… I to ciepło…
Ręka Justyna zsunęła się po ramieniu Moniki i cofnęła się natychmiast.
— Najgorsze to, że zgubiłem zapałki — powiedział głośno. — Przepraszam panią, muszę poszukać.
Stanowczym ruchem odsunął Monikę i zaczął przeszukiwać podłogę wokoło. Upłynęło kilka minut zanim je znalazł wśród odłamków rozkruszonego muru.
— Nie wchodźmy już tam… — zaczęła Monika, lecz Justyn uparł się.
— Właśnie musimy wejść. To brzydko z byle powodu tchórzyć i zawracać z drogi.
Sam nie odczuwał najmniejszej ochoty dalszego zwiedzania podziemi, lecz należało to przełamać. Jeżeli nie dla upewnienia siebie, że się jest mężczyzną, ta przynajmniej dla przedłużenia swej opiekuńczej roli.
Bez większego trudu przedostali się przez szczelinę do jeszcze niżej położonego lochu.
— O! — zauważył z zainteresowaniem. — Widzi pani?… To jest wykute w litej skale.
— Strasznie duszno — zakaszlała Monika.
— Tak. Wyobrażam sobie, że ten Kmita nie tyle umarł
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.