ne nadzieje. Tego nie wolno podeptać. A ja pani nie kocham.
Odetchnął ciężko i dodał:
— To wszystko.
Odwrócił się i wyszedł z pokoju. Był już za drzwiami, gdy usłyszał wołanie Moniki, lecz tylko przyśpieszył kroku.
— Jak najprędzej, jak najprędzej — myślał gorączkowo.
Pannę Agatę spotkał w kredensie i bezładnie wytłumaczył jej, że musi natychmiast wyjechać w bardzo pilnych sprawach, o których zapomniał, toteż prosi o konie do stacji, jak najprędzej.
Stara panna słuchała go z podejrzliwą miną, ale kazała zaprzęgać. W pół godziny Justyn spakował rzeczy, potem pożegnał się z bardzo zdumionymi staruszkami, dając te same mętne wyjaśnienia, nie dał się zatrzymać nawet na kolacji i gdy tylko bryczka zajechała, zajął w niej miejsce.
Przybiegła zaaferowana panna Agata:
— Monika prosi pana… Na kilka słów…
— Nie, nie… Pani będzie łaskawa przeprosić ją… Nie mogę — mówił bezładnie.
Panna Agata położyła mu rękę na ramieniu:
— Robi pan głupstwo, młody człowieku — powiedziała z naciskiem.
— Doprawdy, muszę jechać — powtórzył, unikając jej wzroku.
— Musi pan uciekać?… Głupia polityka, młody człowieku. Psuje pan życie jej i sobie też.
— Nie rozumiem pani — odpowiedział z lodowatą dystynkcją, w nadziei, iż uniemożliwi w ten sposób dalszą rozmowę.
Panna Agata nie należała jednak do osób, które dają się łatwo stropić:
— Rozumie pan, po co kłamać, rozumie pan doskonale. Nie wiem co między wami zaszło, ale wiem, że się kochacie. Walenty! — zwróciła się do stangreta. — A nie odjeżdżaj tam ze stacji przed odejściem pociągu.
Machnęła ręką i dodała:
— Z Bogiem.
I konie z miejsca poderwały w kłusa. Koła zastukotały po
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.