dziewczyną na świecie“ i „której trzeba dać dużo ciepła, serca i wyrozumiałości“.
List był — Justyn zdawał sobie z tego sprawę — wykrętny i nieszczery. Nie można było łudzić się, by Marek nie połapał się w tym, czy nawet nie odkrył istotnych pobudek i rzeczywistego stanu rzeczy.
Ale na to nie było rady. Justyn cierpiał, cierpiał bardziej niż to jego wrażliwa natura znieść mogła, lecz wielką dlań pociechą było, że nic nie miał sobie do wyrzucenia, iż najmniejszą nie obciążył się winą, że miał prawo śmiało spojrzeć przyjacielowi w oczy i powiedzieć:
— Sądź mnie.
I wiedział, że Marek nie potępi go. Drżał tylko na myśl, że Monika wbrew prośbom i radom napisała Markowi całą prawdę. I wówczas wprawdzie Marek nie będzie mógł powiedzieć, że zawiódł się na przyjacielu, ale czy nie zakiełkuje w nim jakiś niesprawiedliwy żal do Justyna, czy zapadnie mu w duszę jakaś nieusprawiedliwiona lecz silniejsza od logiki i woli niechęć?
Toteż odetchnął z ulgą, gdy nadeszła odpowiedź. Marek pisał o Zapolu, o Jance, o sobie, a w zakończeniu donosił, iż otrzymał od Moniki list „nie dający żadnej, albo prawie żadnej nadziei: napisała, że mnie nie kocha“.
Do tego nie dodał żadnego komentarza. Już samo to, iż Monika zdobyła się na tyle szacunku dla ich przyjaźni, że nie rozbiła doszczętnie nadziei Marka, że nie napisała o swoich uczuciach dla Justyna, przynosiło lekkie odprężenie.
Tak przynajmniej zdawało się Justynowi w pierwszej chwili. Przeczytawszy jednak kilka razy list przyjaciela, odkrył między wierszami starannie ukrytą lukę, dla której nazwy znaleźć nie umiał, lecz która była dysonansem, pierwszym dysonansem w ich przyjaźni. Był to jakby chłód, chłód zamaskowany zewnętrznym ciepłem słów, były to niedomówienia przykryte idealnie okrągłymi, wykończonymi i powiązanymi zdaniami.
— Ach, Marku, Marku, — myślał Justyn — jak my dobrze rozumiemy się, jak bez reszty… I ty wiesz, iż ja nie zrezygnuję, że za żadną cenę nie zre-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.