Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na nic nie pozwolę. Kochaliście się. W porządku. Pewnego dnia poprztykaliście się. Też w porządku. Ale z powodu takiej błahostki rzucić zakochaną w sobie dziewczynę, nie odezwać się ani słowem, bawić się wesoło w Warszawie, gdy ona chodzi jak cień, a całymi nocami płacze. To nie jest w porządku!
Z rozmachem uderzyła pięścią w stół aż zadzwonił na nim przeciągle srebrny klosz i huknęła:
— To nie jest w porządku do ciężkiej cholery!
Justyn nawet nie drgnął. Może nawet nie słyszał tego wybuchu.
— …chodzi jak cień — powtarzał w myśli z rozpaczą — płacze całymi nocami…
Bezwiednie przysłonił oczy ręką, a spod palców zaczęły powoli spływać po policzkach łzy.
Panna Agata skamieniała z oburzenia:
— A cóż za ciamajda! — zawołała wreszcie ze zgrozą w głosie. — On tu mi będzie jeszcze płakał. Oto młodzież, psiamać! Piękne czasy! Gdy przychodzi do wytłumaczenia się z niegodziwości, kawaler zaczyna beczeć. Przestańże pan do stu diabłów, bo czasu nie mam na te szopki. Przestań i bez żadnego wykręcenia się gadaj: kochasz ją, czy nie?…
Justyn nie mógł z siebie wydobyć głosu i tylko ledwie dosłyszalnym szeptem, jakby do siebie, poruszał wargami:
— Boże… jak ja ją kocham… jak kocham…
— No, więc cóż jest u licha! — ze zdumieniem odezwała się panna Agata. — Teraz już nic nie rozumiem. O cóż tedy panu chodzi? Czego pan chce?…
Justyn nagle podniósł głowę. W jego oczach żarzył się gorączkowy ogień:
— Czego chcę? — zawołał. — Umrzeć! Umrzeć! O, i proszę mi wierzyć, że bez wahania skończyłbym z życiem, bez wahania usunąłbym się z ich drogi, gdybym wiedział, że to bodaj odrobinę pomoże, że to na coś się przyda…
Panna Agata stanowczo wzięła go za rękę:
— Zaraz, zaraz… Pomału i rzeczowo. Co to znaczy „z ich drogi“? Z czyjej niby? Moniki i jeszcze czyjejś?…
Pokiwał głową: