Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

decyzję: postanowił wyjechać za granicę i to jak najprędzej.
Nazajutrz rozpoczął starania o paszport. Jednocześnie skomunikował się z mecenasem Jaszczunem telefonicznie i oznajmił mu, że opuszczą kraj na czas dłuższy: może na rok, może na dwa, może na zawsze. Z zupełną obojętnością przyjął ostrzeżenie adwokata, by liczył się z wydatkami, gdyż interesy wcale nie idą najlepiej, a kapitał wyciągnięty na pożyczkę dla Domaszewicza stworzył bardzo poważną lukę.
— Nie zamierzam hulać, mecenasie, — upewnił go Justyn.
Zapiszę się na architekturę i będę w dalszym ciągu studiował.
— Gdzie? W Paryżu?
— Jeszcze nie wiem. Paryż, Amsterdam, Bruksela, może Mediolan. Nie wiem.
— No, a jakże z mieszkaniem warszawskim? Zatrzymasz je?
— Nie. To zbyteczne. Poproszę pana mecenasa o zajęcie się i tą sprawą. Meble i pamiątki po rodzicach, co pan uzna za potrzebne, proszę jakoś umieścić na przechowanie.
— No, pomówimy jeszcze o tym. Czy bardzo śpieszysz z tym wyjazdem?
— Tak bardzo, że nawet nie będę mógł już zobaczyć się z panem mecenasem. Z.za granicy, gdy się już gdzieś zainstaluję, napiszę i podam adres. Jednak z całym naciskiem proszę zachować ten adres dla siebie. Zależy mi bardzo na tym, by w kraju nikt nie wiedział, gdzie jestem.
Jaszczun dziwił się, gderał, narzekał, lecz w końcu zgodził się na wszystko.
W kilka dni później Justyn miał już paszport i wizy, był też gotów do drogi. Do znajomych i krewnych napisał krótkie listy usprawiedliwiając się, że nagła konieczność wyjazdu uniemożliwia mu złożenie wizyt pożegnalnych. Taki sam list napisał do państwa Korniewickich z dopiskiem utrzymanym w serdecznym i niby wesołym tonie, że wyjeżdża na lat kilkanaście i nie przewiduje, by miał zajrzeć do kraju, chyba z okazji takiej na przykład uroczystości jak ślub panny Moniki z Markiem Domaszewiczem, czego im obojgu z całego serca życzy.