czy zaklinali przeszłość albo też wzywali bogów jutra, ku któremu dążyli.
Pociąg nabierał rozpędu, przez otwarte okna wdarł się silny powiew ciepłego majowego powietrza.
Z szutrowej, wyboistej szosy rozklekotane „drążki“ skręciły na piaszczystą gruntową drogę i od razu zrobiło się cicho. Ciężko podkute kopyta siwej chudej kobyły uderzały miękko, nieznośny dzwonek zawieszony u szczytu wielkiej, nierówno wygiętej „duhy“ też zdawało się przycichł, nawet woźnica, niespokojny żyd, który przez całą drogę od stacji kolejowej bez przerwy wrzeszczał na swoją szkapę, zrywał się, siadał, gwałtownie machał biczyskiem, — teraz uspokoił się i usadowiwszy się bokiem do pasażerki, powiedział:
— Ot, już stąd zaczyna się ziemia pana Domaszewicza, a za tamtym lasem, za tym drugim, jest Zapole.
— Uhum — mruknęła panna Agata niechętnie usposobiona do rozmowy.
— A wielmożna pani to pewno będzie krewniaczką młodego dziedzica? — nie zrażał się żyd ,a nie otrzymawszy odpowiedzi, zaczął rozwodzić się jaki to gospodarz ten pan z Zapola, jak pracuje ,że aż wszyscy i w okolicy i w miasteczku dziwią się, bo tylko goła ziemia była po bolszewikach, a teraz to, dzięki Bogu i obsiane i obsadzone, tylko ozimin to w tym roku nie będzie…
Panna Agata nie słuchała; zajęta była własnymi myślami. Czasem zerknęła na prawo i lewo, na rzadki owies, na słabe jęczmienie, na ciągnące się w nieskończoność pola kartofli. Wszystko to nie dawało się nawet porównać z Kopanką i w ogóle z Kieleckim. Tam już było zresztą po żniwach i właśnie dlatego panna Agata mogła wyrwać się wreszcie z gospodarstwa w tę ważną podróż na Polesie. Bo jeżeli zwlekała tak długo, to bynajmniej nie przez opieszałość, czy przez niedocenianie sprawy. Po prostu nie mogła. Ludzie żyjący na ziemi, z ziemią wiedzą i rozumieją i za zwykłą rzecz uważają, że serca nawet