Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tego wiedzieć nie mogę.
— A któż może?
— A no jaśnie panienka.
— A gdzie jest jaśnie panienka?
— A ot tam idzie.
Panna Agata znała Jankę. Widywała ją w Warszawie.
— Dzień dobry, panno Janko! — zawołała, wysiadając — zdziwi panią mój najazd na Zapole. I w dodatku niefortunnie trafiłam, bo nie zastałam pani brata, a właśnie mam do niego interes.
— Bardzo się cieszę z pani przyjazdu — przywitała się z uśmiechem Janka, starając się zamaskować zdziwienie. — Proszę panią. Mieszkamy, niestety, na razie bardzo niewygodnie, ale jakoś pomieścimy się. Marek wraca jutro rano. Pojechał do starostwa. Proszę panią.
W białej płóciennej sukience bez rękawów i w kwiecistej chustce zawiązanej na głowie, mocno opalona, wyglądała jeszcze ładniej niż w stroju miejskim.
— Proszę wybaczyć nam tę chałupinkę — mówiła wprowadzając panią Agatę do niskiej izdebki — ale nie mamy jeszcze nic wygodniejszego.
— Przykro mi, iż sprawię pani kłopot, muszę jednak poprosić o nocleg. Do niewygód jestem przyzwyczajona, a z panem Domaszewiczem muszę się widzieć za wszelką cenę. I zapewne domyśla się pani w jakiej sprawie.
Janka spojrzała na nią z zaciekawieniem.
— Przyznam się pani, że przeceniła pani moją domyślność.
— Chodzi o Monikę — krótko ucięła stara panna, zdejmując podróżny płaszcz. — Jeżeli pani pozwoli umyję się trochę. Jestem piekielnie zakurzona.
Po chwili przyniesiono wodę. Janka, jako że zbliżała się pora kolacji, zakrzątnęła się przy małej prymitywnej kuchence. Gdy usiadły do stołu, Janka powiedziała:
— Monika teraz bardzo rzadko i bardzo krótko do mnie pisuje. Brat też skarży się, że odpowiada na co piąty jego list. Przy tym z tego, co pisze wieje jakby smutek. Może się mylę, ale odniosłam wrażenie, że Monika przeżywa jakieś niedobre chwile.