że ja ci to mówię, ale wolałabym, byś nie usłyszał tego z obcych ust, widzisz, Monika kocha…
Na twarzy Marka wystąpiły lekkie rumieńce:
— Wiem — przerwał szorstko.
Jance ścisnęło się serce. Wiedziała jaki ból zadaje temu zamkniętemu w sobie człowiekowi, człowiekowi, który był najbliższą jej, jedyną bliską duszą na świecie. Wiedziała, że każde jej słowo będzie zadawać mu nową ranę, ale musiała mówić:
— Domyślałam się, że wiesz. Ale dowiedziałam się od panny Agaty i dobrych rzeczy. Monika wyznała to Justynowi. On zaś dlatego właśnie wyjechał za granicę. Powiedział jej, że kocha inną. I… skłamał.
Na skamieniałej twarzy Marka nie drgnął ani jeden mięsień.
— Nie możesz go potępić, Marku, nie możesz — zawołała błagalnie. — Postąpił jak najuczciwszy człowiek. Wyrzekł się jej bez wahania, bez namysłu. Usunął się jak najdalej, by jej nie widywać, by ułatwić jej zapomnienie. Czy wiesz, co napisał na pożegnanie do państwa Korniewickich?… że nie wróci prędko do kraju, chyba na ślub twój z Moniką!
Wzięła brata najczulej pod rękę i powtórzyła:
— Widzisz, że nie możesz go potępić, że on nic nie winien.
— Nie potępiam go — głucho odpowiedział Marek.
Chwyciła jego rękę i przycisnęła do ust:
— Braciszku mój kochany…
— Nie wyprawiaj głupstw — niecierpliwie cofnął rękę.
Janka umilkła. Dochodzili już do ogrodu, gdy Marek zapytał:
— I czego chce ta panna Agata?
— Nie wiem… Po prostu, mam wrażenie, chce przedstawić ci sytuację. Sądzi, że jej nie znasz i że gdy rozpatrzysz się w niej, sam poweźmiesz postanowienie…
Marek zatrzymał się:
— Jakie postanowienie? — zawołał. W jego oczach błysnął gniew.
— Zgodne z twoim przekonaniem, z sumieniem…
— Ach tak! — zaśmiał się sztucznie. — Z sumieniem?… Więc jest w tym wszystkim ktoś, kto ma mieć sumienie?…
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.