— Więc jakże ma być — mówił — jakże mam postąpić?… Nie o to chodzi, czy winię kogokolwiek. Zresztą nikt tu nie jest winien. Ale Justyn miał obowiązek, słyszysz, miał obowiązek patrzyć otwartymi oczyma. Miał obowiązek czuwać nad własnymi uczuciami i nad uczuciami Moniki. Powierzyłem mu ją. Rozumiesz, że powierzyłem! A on nie był dość czujny. Spostrzegł się wtedy, gdy już było za późno. Nie potępiam go, nie robię mu z tego zarzutów. Ale on sam je stawia sobie, on sam siebie potępił i ukarał siebie: odszedł.
— Więc postąpił uczciwie!
— Tak i nikt tu nie jest winien. Ale skoro mówisz o sumieniu, zapytaj, co przeszkodziło mu wyznać mi szczerą prawdę? Co jeżeli nie sumienie?… A co zamknęło usta Monice? Dlaczego w żadnym ze swoich listów do mnie nie postawiła sprawy otwarcie?… Sumienie? Sumienie! Sumienie! Ich sumienie zamknęło im usta. Ich sumienie osądziło sprawę. I któż teraz ośmieli się żądać ode mnie, bym właśnie ja, wbrew ich własnemu osądowi płacił cały rachunek za intrygi losu? Jakim prawem?… Dlaczego?… Zastanów się. Tyś o tym myślała dzień jeden, ja tymi myślami już żyję od miesięcy. Przepalają mi mózg i jak robactwo wgryzają się w serce. A jednak nie mogę znaleźć nic przeciw sobie. Nic, co by kazało mi ustąpić. Pomóż mi, wskaż bodaj jeden cień, jedną skazę w tym przeświadczeniu, a bez chwili zwłoki wyrzeknę się wszystkiego! No, mów! mów!
Janka bez słowa zarzuciła mu ręce na szyję i wybuchła łkaniem. Przekonał ją całkowicie i tymi argumentami i tym ogromnym cierpieniem. I teraz tuląc się do piersi brata, znajdowała jakby ulgę, małą cichą ulgę własnego cichego nieszczęścia w nieszczęściu tych trojga najbliższych sobie ludzi, w tej tragedii, której świadkiem była od początku, a której nic już rozwiązać nie mogło.
Stali tak długo nieruchomi i samotni wśród szerokich pól, wśród szerokiego świata, samotni i jedynie zdani na sojusz swoich dwóch zbolałych serc.
Potem szli w milczeniu. Ludzie, pracujący na folwarku, zdejmowali czapki, zbliżali się, mówili, pytali o dyspozycje, meldowali o tym, co się stało i jak idą roboty. Marek został z nimi.
Dopiero w dwie godziny później zjawił się w izbie. Już po
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.