Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

dawnemu spokojny, przywitał serdecznie pannę Agatę. Janka nie wiedziała, jak odbyła się ich rozmowa. Nie chciała być przy niej obecna i zaraz na początku wyszła.
Wróciła dopiero wówczas, gdy usłyszała donośny głos brata: — wołał, by zakładano konie do bryczki.
— Czy panna Agata już wyjeżdża? Nie zostanie na obiedzie? — zapytała.
— Nie. Nie zostanie — odpowiedział spokojnie.
— I ja jadę.
— Jedziesz? — serce Janki zabiło mocno.
— Tak. Do Warszawy.
Nie śmiała pytać, lecz on sam powiedział:
— Panna Agata przekonała mnie, że powinienem rozmówić się z Moniką. Wolę zaś zrobić to wcześniej, by zdążyć wrócić na żniwa.
W pół godziny później odjechali.
Panna Agata nie miała zamiaru zatrzymywania się w Warszawie i nawet nie wyszła z dworca. Po pierwsze za godzinę miała pociąg do Kielc, a po drugie nie chciała, by na Mazowieckiej domyślano się jej interwencji, by wiedziano o jej wyprawie na Polesie.
Marek pożegnał ją na peronie, zajechał do jednego z tańszych hotelików przy ulicy Chmielnej, umył się i poszedł na Mazowiecką. Ku swemu zadowoleniu Monikę zastał samą. Starzy państwo Korniewiccy byli na jakiejś wizycie. Monika widocznie nie spodziewała się go, gdyż prawie przestraszyła się. Nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Milczał długo i Marek. Jakkolwiek wiedział od panny Agaty, że siostrzenica jej bardzo zmizerniała i że wprost trudno ją poznać, widok Moniki przeszedł najgorsze jego obawy.
— Moniko! — szepnął i wyciągnął do niej ręce.
— Marku! — odpowiedziała i byłaby upadła, gdyby nie zdążył objąć jej mocno.
I nagle ogarnęło go dziwne uczucie, uczucie jakby tajania. Wszystkie bolesne skrzepy, nagromadzone w piersiach przez wiele tygodni, zdawały się topnieć i rozpływać w tym ciepłe czułości, które owładnęło nim całkowicie.
— Moniko — szeptał — Moniko…