wyjść, lecz nie puszczono go. Musiał przejść torturę gwarnej kolacji. Przyszło jeszcze dwóch starszych panów i jakieś przyjaciółki Moniki. W miarę sił starał się brać udział w ogólnej rozmowie, a nawet z uśmiechem odpowiadać na życzliwe dowcipki obecnych, sprytnie dopatrujących się jaskrawej zmiany usposobienia Moniki w fakcie jego przyjazdu do Warszawy.
Po kolacji ktoś nakręcił gramofon w salonie. Monika z całą swobodą zaproponowała:
— Zatańczysz ze mną, Marku?…
Spojrzał na nią ze zdziwieniem i niemal karcąco. Już chciał odpowiedzieć odmową, lecz przemknęła mu myśl:
— Ostatni raz będę ją miał tak blisko przy sobie.
Skłonił się bez uśmiechu:
— Z przyjemnością Moniko.
Miała swój własny sposób tańczenia. Trzymała się bardzo blisko partnera i z takim wdziękiem ufności i zależności, jakby oplatała go lekkim dotykiem swoich rąk i ciała. Nie było w tym ani kokieterii, ani zalotności, ale z całej jej postaci emanował ten czar najprawdziwszej kobiecości, który sprawiał, że na balach i balikach, dystansowała powodzeniem lepiej tańczące, ładniejsze i nawet bardzo ładne współzawodniczki.
Na Marka taniec z Moniką zawsze działał bardzo silnie. W jego wspomnieniach, które wypełniały mu dni i noce w Zapolu, wspomnienia tańca z Moniką najwięcej zajmowały miejsca. Wówczas tak bezpośrednio czuł te nieuchwytne prądy, które taką harmonią łączyły rytm ich serc, tętno ich krwi, tempo oddechów. Pragnął jej wówczas najsilniej, czując, widząc i wiedząc, że i ona mu takimż pragnieniem odpowiada.
Melodia tanga, ta sama ulubiona ich melodia, z niezwykłą jaskrawością wskrzesiła te wszystkie wspomnienia. Oto trzymał ją jak dawniej w ramionach, oto czuł zapach jej włosów, oto patrzał na długie rzęsy jej półprzymkniętych powiek… Oto zaczynały zniżać się coraz bardziej i drgać… Oto na policzki występował coraz żywszy rumieniec, a nozdrza rozchylały się… jak dawniej…
Nie, nie mógł się mylić! Więc czy nie zmieniła się nic?… Czy jej miłość do Justyna była tylko złym snem, który minął i nie zostawił żadnych śladów?… Czy znowu Monika pełnią uczuć
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.