Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cztery lata — myślała. — I jak mało się zmienił. Zmężniał tylko i trochę spoważniał.
Tu uśmiechnęła się ze smutkiem, wspominając ten ustęp listu Moniki, w którym pytano ją, czy zauważyła podobieństwo swego narzeczonego, do Justyna! Czy zauważyła!!! Stali teraz obok siebie. Justyn był niższy i drobniejszy, poza tym Stefan nosił małe przystrzyżone wąsiki, sylwetka jego w briczesach i długich butach wyglądała może bardziej sprężyście, bardziej po męsku… Ale podobieństwo biło w oczy. Nie ograniczyło się zresztą wyłącznie do powierzchowności. Stefan był również trochę artystą, również miał usposobienie marzycielskie, również odznaczał się wrażliwością i impulsywnością. Od Justyna różnił się jednak tym, że — nie mogła go pokochać…
Panowie na tarasie rozmawiali o koniunkturach w rolnictwie i myśl Janki wróciła do listu. Przeczytała go od początku do końca jeszcze raz.
— Biedna Monika — westchnęła i pewien projekt zaczął rysować się w jej głowie.
Podano wczesny wiejski obiad. Siedzieli przy stole we czwórkę. Marek w pewnej chwili powiedział:
— No, Janko, to już nasz ostatni obiad w Zapolu. Jutro zostanę tu zupełnie sam.
— Dajcie spokój — zrobił przestraszoną minę Stefan. — Rozczulisz Jankę i gotowa w przeddzień ślubu dać mi kosza, by zostać z tobą.
Janka uśmiechnęła się:
— Do Brohiczyna nie tak daleko. Będziemy widywali się często.
— Tak, kochanie — łagodząco potwierdził Marek.
Justyn czuł się nieswojo w tym nastroju. Jadąc do Zapola, spodziewał się wesołych humorów, małego rwetesu, jaki poprzedza zwykle w każdym domu większa uroczystość rodzinna, spodziewał się wreszcie innej temperatury. Czuł przez skórę pewien chłód. Nie w stosunku do siebie, lecz ogólny. Z wzmianek w listach Marka, mógł przypuszczać, że Janka kocha się w swoim przyszłym mężu. Tymczasem widział tylko jej jakby pobłażliwą życzliwość, którą odpowiadała na gorące spojrzenia Stefana i na tę jego półreligijną adorację. Stefan bardzo podo-