śmy tak zrobili. Można było psim swędem pozbyć się wszystkich długów… Ale on!…
Młodzieniec lekceważąco machnął ręką.
— A więc to tak — pomyślał Justyn i już nie słuchał dalszych wywodów sąsiada. Przez chwilę miał wielką ochotę powiedzieć mu, że jest owym poczciwcem, którego Domaszewicz nie chciał oszukać, lecz wzruszył tylko ramionami. Teraz dopiero uświadomił sobie, że wszystko co mu zostało po inflacji, była to właśnie suma na hipotece Zapola. Osobiście nie znał się na interesach, mecenas Jaszczun zaś w ostatnich latach przed śmiercią nie umiał się widocznie dostosować do nowego układu stosunków ekonomicznych, gdyż tak nieszczęśliwie ulokował kapitały zarówno własne, jak i Justyna, że stopniały one niemal z dnia na dzień.
Toteż Justyn tylko dlatego mógł ukończyć studia i wraz z żoną przebywać za granicą, że regularnie wpływały procenty od sumy pożyczonej Markowi. Bo i sprawy majątkowe Moniki nie stały zbyt dobrze. Państwo Korniewiccy nie należeli do ludzi zaradnych, kamienice z powodu ochrony lokatorów nie tylko nie dawały dochodów, lecz wymagały jeszcze wkładów, które czerpało się z Kopanki.
Obecnie wprawdzie, gdy Justyn rozpoczął praktykę, i gdy nadspodziewanie prędko zyskał duże powodzenie, sytuacja jego poprawiła się szybko, ale przecież był długi okres, jeżeli nie biedowania, to w każdym razie liczenia się z najmniejszym wydatkiem. Przetrwanie tego okresu zawdzięczał zaś tylko uczciwości Marka.
Justyn sam na jego miejscu na pewno nie postąpiłby inaczej. Nie tylko w stosunku do przyjaciela, z którym tak wiele go łączyło, ale w stosunku bodaj do lichwiarza. Toteż nie uczciwość wzruszyła go w tym postępku Marka, lecz to, że uzyskał nowy, jakże wymowny dowód słuszności swoich najgłębszych przekonań, że nie kupiecka kalkulacja, nie materialistyczny pogląd na życie jest mądrym drogowskazem. Przecież doświadczony i ostrożny mecenas ś. p. Jaszczun uważał sumę pożyczoną Markowi za wrzuconą w błoto, za zmarnowaną. Jakaż szkoda, że nie żyje. Czy i teraz ośmieliłby się powtórzyć to cyniczne zdanie: — nie należy mieć przyjaciół zagrożonych ruiną… Czy nie
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.