— Dobrze, panie Justynie, ale muszę jeszcze przed tym pomówić z panem.
— Jestem do dyspozycji..
— Najlepiej chodźmy teraz — skinęła głową. — Niech pan zaczeka na mnie w bilardowym pokoju. Zdaje się, że tam nikogo nie ma.
W bilardowym rzeczywiście nie było nikogo. Justyn czekał niedługo. Po upływie dziesięciu minut zjawiła się Janka. W ręku miała jakiś list. Jeden rzut oka wystarczył Justynowi, by poznać papier listowy i charakter pisma Moniki.
Ogarnął go lekki niepokój:
— O cóż to chodzi? — zapytał, siląc się na swobodny uśmiech.
— Siadajmy — wskazała mu krzesło.
— Mam nadzieję, że nie stało się nic podczas mojej nieobecności…
— O nie, panie Justynie. To jest list, który pan mi przywiózł.
— Ach tak! — odetchnął.
Janka zamyśliła się i po chwili odezwała się innym tonem:
— Widzi pan… Po długich wahaniach doszłam do przeświadczenia, że tak muszę postąpić, że najlepiej postąpię pokazując panu ten list. Robię to bez upoważnienia Moniki, bez jej zgody i nawet wbrew jej woli. Ale nie znajduję innego wyjścia. Jeżeli pan bierze mi za złe ten brak dyskrecji — to trudno. Sądzę jednak, że spełniam swój obowiązek w stosunku do was obojga i że pan, panie Justynie, po zapoznaniu się z treścią listu, przyzna mi słuszność. Jestem zwolenniczką otwartej gry tam, gdzie otwarta gra może coś pomóc.
Dostrzegła w oczach Justyna przerażenie i prędko dodała:
— Nie, niech się pan nie obawia. Nie stało się nic, nic takiego, co mogło by dla pana być ciosem. Zresztą proszę. Niech pan to przeczyta. Później zwróci mi pan list.
Podała mu złożony arkusik i wstała.
— Zostawiam pana samego. Nie wiem co pan postanowi i co przedsięweźmie po przeczytaniu. Nie chcę też wymuszać na panu obietnicy, że przed Moniką nie zdradzi się pan z tym, że list ten pan czytał. Ale… znając ją, znając w ogóle psychikę
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.