Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

kochającej kobiety, radzę panu zachować to przed nią w tajemnicy. Proszę mi wierzyć, że tak będzie najlepiej.
Justyn został sam.
Trzymając w ręku list Moniki, usiłował uspokoić swoje rozpierzchłe myśli. Z ogólników Janki nie udało mu się wyłowić nic, co było by jakąś wskazówką. Najgorsze obawy i przeczucia największych nieszczęść, które czekają nań między wierszami listu wręcz go paraliżowały. Bliski był nawet zniszczenia tej kartki papieru.
— Lepiej nie wiedzieć… Lepiej nic nie wiedzieć…
Stopniowo jednak wróciła rozwaga. Zaczął czytać. Już pierwsze zdania listu pozwoliły mu odetchnąć z ulgą. W uczuciach Moniki nie nastąpiła żadna zmiana. To było najważniejsze… A potem czytał dalej i oto przed jego oczami odkrywał się nieznany mu kraj pragnień i smutków Moniki, kraj, którego istnienia nawet się nie domyślał.
W pierwszej chwili wydało mu się to wszystko czymś tak nie groźnym, czymś tak drobnym w porównaniu z jego obawami, iż prawie się uśmiechał na myśl, z jak przesadną powagą potraktowała to Janka.
— Przecież jest wiele małżeństw, które nie cztery, lecz nieraz kilkanaście lat czekają na potomka…
Potem przeczytał list po raz drugi i odczuł prawdziwy niepokój. Najważniejszą stroną kwestii wydało mu się teraz zdrowie Moniki. Jeżeli tylu lekarzy stwierdziło, że jej niedomagania, jej nerwowość, jej częste osłabienia są do usunięcia tylko przez macierzyństwo, zapewne mają słuszność.
Dlaczego jednak Monika nigdy nie wspomniała mu o tych sprawach ani słowem?… Dlaczego zataiła przed nim, przed najbliższym sobie człowiekiem, te troski, te zabiegi, te wizyty u lekarzy?… Dlaczego zrobiła przed nim tajemnicę z kwestii dla siebie tak ważnej?… Czy przez samą delikatność?… Czy sądziła, że on nie zdoła ocenić, wczuć się, zrozumieć ile jej na tym zależy?..
— Niepodobieństwo!… A zatem?…
I tu Justyn zaczął pojmować jej milczenie: oto zwątpiła w możliwość uwieńczenia ich miłości potomstwem i wolała za-