Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli chodzi o spełnianie tak zwanych obowiązków małżeńskich, oczywiście.
— Ach, co do tego nie wątpię. Pytałem, czy pan nie przechodził jakichś chorób, względnie czy nie miał pan jakichś wypadków, które mogłyby pana uczynić bezpłodnym.
— Mnie? — szczerze zdziwił się Justyn.
— No tak — z lekkim zniecierpliwieniem powiedział profesor. — Przecie o posiadaniu potomstwa decyduje w równej mierze zdolność do tego stron obu. W tej dziedzinie jest zupełne równouprawnienie.
— Nigdy nie przechodziłem żadnych tego rodzaju chorób. Nie miałem też żadnych wypadków…
— A poza małżeństwem miał pan kiedy dziecko.
— Nie.
— No, widzi pan. Bardzo być może, że w tej sprawie pan winę ponosi. Czy poddawał się pan już odpowiednim badaniom?
— Nie… Nigdy mi to na myśl nie przyszło, panie profesorze.
— Więc trzeba to zrobić.
— A pan profesor przypuszcza?…
— Nic nie przypuszczam. Sądzę raczej, że jesteście zbyt niecierpliwi. Ale jeżeli chce pan mieć pewność, nic łatwiejszego jak tę pewność uzyskać.
— A do kogo mam się zwrócić?
— Dam panu adres.
Wyrwał z bloczka kartkę i napisawszy kilka słów podał ją Justynowi:
— Uda się pan do laboratorium biologicznego przy klinice uniwersyteckiej. W ciągu jednej doby zrobią tam analizę i mam nadzieję, że jej wynik będzie pomyślny. W przeciwnym razie…
Profesor rozłożył ręce.
Tegoż jeszcze dnia Justyn odwiedził klinikę. Na wyniki analizy czekał z zupełnym spokojem. Nie miał najmniejszego powodu przypuszczać rezultatu ujemnego. Był zdrowym normalnie rozwiniętym mężczyzną, w jego życiu seksualnym nie było nigdy żadnych ekstrawagancyj, czy zaburzeń.
Toteż, gdy nazajutrz zjawił się w biurze laboratorium biolo-