Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

— A dlaczegóżby nie?…
— Takie nie wiadomo czyje?… Może obciążone dziedzicznie?…
— Co do dziedziczności, moja droga, w ogóle w nią nie wierzę. Gdybym ja na przykład nie wychowywał się w rodzinie wielkiego znawcy sztuki, lecz powiedzmy w chacie chłopskiej, umiałbym orać i rozrzucać gnój i nie byłbym artystą, bo nikt by we mnie zamiłowań artystycznych nie rozbudził. Na pewno także i moja natura, mój charakter, usposobienie, wszystko we mnie ukształtowałoby się inaczej. Nie wierzę w dziedziczenie cech nabytych nawet i fizycznych. Dobre warunki materialne, gimnastyka, sport, higiena mogą zupełnie zmienić przyszły wygląd dziecka, które w głodującej rodzinie wyrosłoby na cherlaka o prymitywnych instynktach.
Monika słuchała z uwagą lecz w jej oczach był smutek:
— Jednej rzeczy wszakże nic zmienić nie zdoła — szepnęła, gdy skończył.
— Jakiejże?
— Tego, że będzie to zawsze nie nasze dziecko.
— Zapewne, kochanie, ale z biegiem czasu polubimy je jak własne, pokochamy, jestem przekonany, że w ogóle zdołamy zapomnieć, że kiedyś było cudze. Przecie poczucie więzi rodzinnej nie opiera się wyłącznie na świadomości, że dana istota została przez nas spłodzona. Dziecko to nie tylko efekt fizycznego współżycia rodziców, ale w stokroć większym stopniu to zbiornik ich cech duchowych, umysłowych, kulturalnych, które przekazali mu wychowaniem.
Monika potrząsnęła głową:
— Mówisz tak, bo jesteś mężczyzną. Nie zrozumiesz mnie. Dla kobiety cudze dziecko zawsze pozostanie cudzym.
— Rzeczywiście nie rozumiem twego stanowiska.
— To nie jest stanowisko. To instynkt macierzyński.
Lecz Justyn zaoponował:
— Nie zgodzę się na to. Zdarzały się przecie wypadki w wielkich zakładach położniczych zmiany niemowląt i ręczę, że żadna matka nie mogłaby wyczuć instynktem, czy to jej dziecko, czy nie.
— Zapewne skoro wierzyłaby, że urodziła to właśnie dziec-