Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie wątpliwości, czy nie jest moim obowiązkiem powiedzieć jej całą brutalną prawdę? — bił się z myślami.
Tak, to byłoby proste i uczciwe postawienie sprawy. Ale Justyn nie był zdolny do żadnego gwałtownego kroku. Jak zawsze, tak i w tym wypadku potrafiłby zdobyć się tylko na stopniowe, budowane z półsłówek i półgestów wyznanie, które rozciągnęłoby się w czasie na tygodnie i na miesiące.
Zostało tedy wszystko po staremu, wszystko, jak było. Tak przynajmniej wyglądało to zewnętrznie. Ale w głębi ich wzajemnego stosunku zaczynały jak mgły w dolinach układać się żale i rozżalenia, nienazwane po imieniu smutki, niewymówione głośno słowa. Zaczęła ich rozdzielać coraz bardziej ta strefa ich istnienia, w której unikali się wzajemnie, bojąc się spotkać już nie tylko słowami, lecz nawet myślami.
Oboje to widzieli, oboje to wiedzieli. Justyna ogarniał strach, że oto więdnie, zanika, topnieje ich miłość. Ale nie było tak naprawdę. W miłości tej zachodziły wielkie zmiany, odbywał się w niej proces jakby chemicznej przemiany, lecz nie słabła bynajmniej. Tylko z pogodnej i jasnej przeszła w stadium burz, uniesień i zapadów, ostrych wybuchów czułości i rozpaczliwej walki ze smutkiem, szalonych porywów i bolesnej melancholii.
Przyszła wiosna. Z wiosną rozpoczęły się prace przy budowie willi Kielskich. Justyn sam kierował budową, mając do pomocy dość młodego jeszcze lecz już doświadczonego majstra, niejakiego Sobola, którego poznał podczas innych robót i odtąd polubił, głównie za jego pracowitość i sumienność. Soból pierwszy zawsze zjawiał się do pracy, a już i wtedy gdy robotnicy poszli, oglądał wszystko, sprawdzał i obliczał.
Nieraz przyjechawszy na plac późnym wieczorem, Justyn zastawał go tam, siedzącego na stosie desek i zapisującego jakieś cyfry w zatłuszczonym notesie.
— Co pan tu robi, panie Soból — mówił mu tonem wyrzutu. — Czemu pan do domu nie idzie? Czy pan tylko nocuje w domu?
Majster machnął ręką:
— Lubię robotę, panie inżynierze. U mnie wszystko musi być akuratnie. A dom nie przepadnie. Moja rzecz być na sta-