Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

nowisku, mieć reputację dobrego fachowca i dobrze zarabiać, by na dom, na żonę i dzieci starczyło.
Nawet podczas południowej przerwy Soból nie schodził z budowy. Żona przynosiła mu obiad w menażkach. Justyn widywał ją często. Była to młoda, rosła kobieta, może niezbyt ładna, lecz zgrabna, wesoła i zalotna. Justyn nieraz zauważał, że gdy tylko się zjawiała, wśród robotników następowało charakterystyczne ożywienie. Zagadywali do niej, śmieli się, szczerzyli zęby, zawadjacko poprawiali czapki na przysypanych pyłem ceglanym włosach. A pani majstrowa odpowiadała na te zaczepki śmiało i agresywnie, strzelała oczami i widać było, że chciwa jest życia, chciwa pożądliwych spojrzeń i męskiego towarzystwa.
Nie wyróżniała nikogo, ale też nikogo nie pomijała, nie wyłączając nawet Justyna.
— Licho, nie baba — mruknął ten i ów robotnik.
A kiedyś Justyn mimo woli podsłuchał taką między nimi rozmowę:
— Już to majster takiej nie upilnuje.
— Żaden takiej nie upilnuje — odpowiedział drugi.
— On haruje przez cały dzień, a ona tam już pewno na kłódkę się nie zamyka.
Zaśmieli się i Justyn odszedł. Ponieważ jednak lubił i cenił Sobola, a to, co usłyszał wydawało mu się bardzo prawdopodobne, postanowił z nim pomówić.
W najbliższą tedy sobotę, korzystając z wczesnego „fajerantu“ zaprosił majstra na przekąskę do pobliskiej restauracyjki. Soból nie zdziwił się tym zaproszeniem, gdyż należało to do zwyczajów ogólnie przy budowlach przyjętych. Gdy zasiedli przy stoliku, Justyn skierował rozmowę na domowe stosunki majstra:
— Pan ma dwoje dzieci, panie Soból?
— Dwoje, panie inżynierze. Córeczka ma cztery latka, a chłopak dwa.
— A kto zostaje przy dzieciach, gdy żona idzie po zakupy, albo panu obiad przynosi?
— Mamy taką dziewczynę do posługi.
— Dawno pan żonaty?