Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

sobą cel, cel bez porównania wyższy od fizjologicznego celu innych kobiet, polujących na przygody pod nieobecność łatwowiernych mężów…
Większa fala dosięgła łodzi bryzgami ciepłej wody, lecz Justyn zbyt był zamyślony, by to zauważyć. Automatycznie otarł chusteczką ręce.
— Tak, na pewno Monika nie byłaby do tego zdolna — stwierdził z przekonaniem.
Lecz jednocześnie obudziło się w nim wielkie rozczulenie dla tej kochanej, jedynej, najbliższej, która bez wahania, bez chwili namysłu, zrezygnowała z zaspokojenia swoich największych marzeń dla niego i tylko dla niego.
A za rozczuleniem zjawiło się pytanie:
— Czy wolno mi taką ofiarę od niej przyjąć?
I nagle ogarnął go dziwny jakby martwy spokój. Może nie zdawał sobie w tej chwili sprawy z tego, że gdzieś w głębi jego umysłu w tym właśnie momencie zapadła decyzja, może nie umiałby jej wyrazić słowami, czy bodaj konkretną myślą, ale czuł, wiedział, że dokonała się w nim jakaś wielka przemiana. Patrzał teraz na siebie bez niepokoju, bez obawy, tak obojętnie i z taką rezygnacją, jak patrzy kaleka na własną amputowaną rękę, bezwładną już i obcą, której ból ucichł, skamieniał, umarł. Niesamowite, nieokreślone uczucie straty, niepowetowanej, a koniecznej, uzdrawiającej straty i leniwy, mglisty zamęt w mózgu od narkozy tych trujących myśli, które przeszły w ostatnich miesiącach pod czaszką…
Wstał i szedł brzegiem daleko, aż do fizycznego zmęczenia. Morze huczało harmonią swojej odwiecznej pracy, wiatr zrywał z rozkolebanej powierzchni strzępki słonej piany, fale wilgotnymi językami lizały piasek wybrzeża, a ich bryzgi raz po raz rzęsiście skrapiały nogi Justyna.
Gdy wrócił, Monika nie spała:
— Boże! — zawołała z karcącym zgorszeniem. — Jak ty wyglądasz! Czym prędzej rozbierz się i wytrzyj wodą kolońską. Jeszcze się zaziębisz! Jak można być tak nieostrożnym!
Uśmiechnął się do niej.
— Nic mi nie będzie. Wałęsałem się nad brzegiem.
— Wyglądasz tak, jakbyś nurkował!