go z tego lasu nie wypłoszy nawet dźwięk trąb sądu ostatecznego!
Znowu zapanowała wesołość, a liczne dowcipy odwróciły ogólną uwagę od Jotarskiego.
Korzystając z tego, rotmistrz zwrócił się półgłosem do siedzącego obok Justyna:
— Chyba nie ma mi pan tego za złe, że zachwycam się pańską uroczą małżonką?… Ale musiał pan już przyzwyczaić się do składanych jej hołdów…
Justyn uśmiechnął się doń przyjaźnie:
— Te hołdy, rotmistrzu, utwierdzają mnie tylko w wysokim mniemaniu o moim własnym guście…
Na wieczornym dancingu Jotarski bardzo dużo tańczył z Moniką. Przesiadł się zresztą do ich stolika razem z Horbowskimi. Justyn nie lubił tańczyć i tylko przez grzeczność dwa razy w ciągu wieczoru poprosił panią Kasię i raz Monikę.
— Może już pójdziemy spać? — zaproponowała Monika, gdy skończyli tango.
— Cóż znowu — zaoponował. — Bawisz się dobrze, wytańczysz się, masz doskonałego dansera…
— Tak — przyznała — pan Jotarski tańczy niezrównanie.
— Więc właśnie. Zostaniemy do końca.
— A może uważasz — podniosła nań oczy — że za dużo z nim tańczę?… Może to nie wypada?…
— Śmieszne obiekcje, kochanie. Skąd ci to do głowy przyszło. Tańcz, jak najwięcej.
Jotarski późnym wieczorem odprowadził ich do pensjonatu.
Monika rozbierając się nuciła jakieś tango i co chwila powtarzała, że jest „tak przyjemnie zmęczona“.
— Ach, jaka szkoda, że ty nie lubisz tańczyć — zawołała wreszcie. — To twoja jedyna wada.
— Mam ich więcej — bąknął wymijająco i dorzucił od niechcenia. — Ten rotmistrz to sportowiec z krwi i kości.
— Na takiego wygląda.
— A przy tym ma niezwykle ujmujące obejście. Bardzo mi się podoba.
— Owszem — przyznała Monika — bardzo miły.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.