przepełnienie. I zresztą narazimy się na śmieszność, jak dwie papużki-nierozłączki.
— Ja nie chcę, żebyś sam jechał…
— Nie bądź że małą kapryśną dziewczynką — perswadował z uśmiechem.
— Ja się zanudzę na śmierć bez ciebie.
Przekonywał ją póty, póki nie zgodziła się. Na podwieczorku znowu się spotkali z całym towarzystwem, które wiadomość o wyjeździe Justyna przyjęło z żalem. Jedyna rzecz, której się obawiał to jest jakichś niesmacznych aluzyj, nie było, gdyż pan Zaleski skaleczył sobie nogę na plaży i na dancing nie przyszedł.
Pod wieczór zaczął padać deszcz, dość jednak gęsty, by odstraszyć wszystkich, od zamiaru odprowadzenia, wyjeżdżającego, do dość odległego postoju samochodów. Tylko Monika uparła się, że pójdzie.
— Ależ nie możesz sama po ciemku wracać — usiłował przekonać ją Justyn.
— Nic mi się nie stanie.
— Chyba, że któryś z panów będzie tak uprzejmy…
Rotmistrz Jotarski zerwał się z miejsca:
— Z całą przyjemnością służę pani, jeżeli pani pozwoli?
— Dziękuję panu bardzo — powiedział Justyn. — Obawiam się tylko, że pan przemoknie.
— Na przemoknięcie mam idealny sposób: — wysuszę się później — zaśmiał się oficer.
Mały parasol Moniki nie mógł zasłonić obu panów, deszcz zresztą stawał się coraz rzadszy i nim doszli do stacji samochodów ustał zupełnie.
— Nie pozwólcie tu państwo mojej żonie nudzić się — mówił Justyn do rotmistrza, zajmując miejsce w aucie i zwróciwszy się do niej dodał: — Baw się, kochanie, jak najlepiej.
— Wracaj prędko — szepnęła Monika.
— Będę się starał — zapewnił ją i auto ruszyło.
Justyn skłamał. Nie tylko nie miał zamiaru przyśpieszać swego powrotu, lecz chciał zostać w Warszawie jak najdłużej. Nieprawdę też powiedział, że wzywają go pilne interesy. W Warszawie nie miał nic do roboty i nikt go nie wzywał. Po prostu
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.