Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

chciał zostawić Monikę samą, a resztę powierzy wyrokom losu, tego losu, przed którym gotów był bić czołem, by tylko pokrzyżował jego plany.
Wiele razy w ciągu drogi ogarniało go przerażenie przed tym, co zrobił, do czego chciał popchnąć Monikę. Popadał to w rozpacz, to znów we wstręt do samego siebie, kiedy wydawało mu się, że nie będzie zdolny do przeżycia plugastwa, które sam przygotował.
— Ohyda, ohyda, ohyda — powtarzał w takt stukotu kół i nagle podrywała go nieodparta chęć odrobienia wszystkiego, naprawienia.
— Jeszcze czas, jeszcze czas. Wysiąść na najbliższej stacji i wsiąść do pierwszego pociągu wracającego do Gdyni. Z rana tam będę…
I pociąg zwalniał bieg, zatrzymywał się, koło okien przechodzili pośpiesznie ludzie, gdzieś na przodzie sapała lokomotywa. Za minutę, za chwilę ruszy…
— Jeszcze czas! — nagliła rozpacz.
Zrywał się, chwytał płaszcz i neseser i znowu stawał skamieniały, obezwładniony tysiącem refleksyj.
A tymczasem pociąg ruszał, nabierał rozpędu i nieubłagalnie odległość rosła.
Warszawę powitał Justyn prawie nienawistnie. Rozgrzane w lipcowej spiekocie mury ziały dusznością. W dzień ulice pełne kurzu, wieczorem pełne ludzkiego mrowia. Nikogo nie zawiadamiał o swym przyjeździe, nikogo nie chciał widzieć. Zamknął się w domu i pierwsze dni spędził bezczynnie, tłukąc się z kąta w kąt, wpatrując się w niezliczone podobizny Moniki, lub siedząc godzinami w stężałej apatii.
W końcu jednak przemógł się o tyle, że wziął się do pracy. Miał wiele planów naszkicowanych, zaczął je opracowywać. Codziennie przychodził długi list od Moniki. Nagliła go do powrotu i groziła, że sama przyjedzie. Opisywała też drobne zdarzenia z Jastrzębiej Góry, nowe znajomości, nowe zabawy. Justyn na te listy odpowiadał depeszami, wymawiając się od powrotu, rzekomym nawałem nieprzewidzianych interesów. Błagał ją też, by była cierpliwa i zapewniał, że gdy tylko będzie