Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

To są drobiazgi. Na szczęście nie żyjemy w epoce purytanizmu podsuniętego aż do pruderii. I nie rozumiem dlaczego u pani Kasi na przykład usprawiedliwiasz zdradę, a dla siebie uważasz niemal za zdradę zwykły pocałunek, który…
Chciała mu przerwać, więc zatrzymał się:
— Czekaj kochanie. Wiem co mi powiesz, że namawiam cię do tego. Bynajmniej, ale chcę, byś umiała spojrzeć na te rzeczy trzeźwo.
— I ty przebaczyłbyś mi, gdybym całowała obcych mężczyzn?!
— No, bierzesz to zanadto hurtowo!
— Przebaczyłbyś?!
— Naturalnie.
Przyglądała mu się niemal przerażona. Nagle odstawiła tacę ze śniadaniem i wybuchła płaczem.
— Ty mnie już nie kochasz… nie kochasz… — nie kochasz… — powtarzała wśród łez.
— Ależ Moniko! Jak możesz!
Zerwał się i zaczął ją tulić, całując po włosach, po rękach, którymi zakrywała twarz.
— Moniko, szczęście moje, kochanie moje! Ty bluźnisz!
— Już mnie nie kochasz…
— Uwielbiam cię, ubóstwiam, ty jesteś moim całym światem… Jak możesz!…
Zwolna się uspakajała, a podniósłszy nań zapłakane oczy i zobaczywszy jego twarz ściętą wyrazem ostatecznego bólu, zarzuciła mu ręce na szyję. Nie, nie miała już najmniejszej wątpliwości.
— Taka jestem niemądra — szeptała. — Przebacz mi… Jestem strasznie niemądra. Nie gniewaj się na mnie…
— Nie gniewam się, nie gniewam się…
— No, to już dobrze.
I śmieli się do siebie wśród najczulszych pocałunków.
— Widzisz — mówiła Monika. — Zdawało mi się, że ty wcale nie jesteś o mnie zazdrosny.
Justyn spoważniał:
— A pocóż mam być zazdrosny?
— Bo kto kocha…