Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.
cześnie wyrazić nadzieję, że już wkrótce wojna się skończy, a wtedy będę mógł poznać siostrę mego przyjaciela.

Z najgłębszym szacunkiem
Justyn Kielski.

Do Moniki Korniewickiej napisał w całkiem innym tonie:

„Panno Moniko! Jestem podkomendnym Marka Domaszewicza i jego wielkim przyjacielem. Ponieważ wiem, że i Pani żywi dlań takie same (a może niezupełnie takie same?) uczucia, śpieszę donieść, że Pani rycerz i chrześniak wojenny miał szczęście przelać trochę krwi za Ojczyznę. Jest lekko ranny, a zdobył nowy tytuł do bohaterstwa. Zyskał i to, że przez kilkanaście dni wypocznie sobie w szpitalu. Zazdroszczę mu tego wszystkiego, nie wyłączając tak miłej „mateczki“. Proszę przyjąć od człowieka, o którego istnieniu wprawdzie Pani nie słyszała, lecz który żywi dla Pani wiele sympatii — najserdeczniejsze pozdrowienia.

Justyn Kielski, plut.

Przeczytał oba listy. Z drugiego wprawdzie był niezadowolony, gdyż wydał mu się zbytnio już poufały, nie miał jednak czasu na napisanie nowego.
Pułk szykował się do przemarszu na inne pozycje. Właściwie miało to być już tylko strażowanie. Nieprzyjaciel cofnął się i wciąż się cofał z takim pośpiechem, że o nawiązaniu kontaktu nie mogło być mowy. Podjazdy kawaleryjskie, które zapuszczały się w głąb terytorium nieprzyjacielskiego, przynosiły wieści, że w pasie o szerokości kilkudziesięciu kilometrów, nie ma żadnych regularnych oddziałów, grasują tylko bandy dezerterów z bolszewickiej armii.
Zaczęły się tedy dni wytchnienia. Wkońcu nadeszły radosne nowiny: Sowiety prosiły o pokój i rozpoczęły się już podobno rokowania o zawieszenie broni.
Służba nie zajmowała teraz Justynowi wiele czasu, więc z każdym dniem dotkliwiej odczuwał nieobecność przyjaciela.