— Już za to, że byłoby twoje. Przysięgam ci, że mówię to w najgłębszym przeświadczeniu.
Monika rozczuliła się. W jej oczach zaszkliły łzy. Zarzuciła mu ręce na szyję.
— Ty jesteś taki dobry i tak cię kocham, tak bardzo cię kocham, że wprost nie umiem tego wypowiedzieć.
Nazajutrz, jak zwykle w soboty, był reprezentacyjny dancing w hotelu. Mężczyźni dużo pili, kobiety starały się nie ustępować im placu. Ogólny nastrój udzielił się i Monice. Wypiła kilka cocktailów i szeptem przyznała się mężowi, że trochę kręci się jej w głowie.
Justyn, który w ogóle nie lubił alkoholu i tylko udawał, że popija ze swego kieliszka, nie przestawał obserwować Moniki. Tańczyła dużo i ze zwykłym zamiłowaniem. Najwięcej z p. de Bouvage, istotnie pierwszorzędnym tancerzem. W tańcu śmiała się, rozmawiała, lecz Justyn ani razu nie zauważył w jej zachowaniu się tego skupionego podniecenia, tego zatopienia się w odczuwaniu przeżywanych wrażeń, które tak dobrze pamiętał u niej jeszcze z jej panieńskich czasów, ilekroć tańczyła z Domaszewiczem w salonie państwa Korniewickich na Mazowieckiej.
— Oczywiście — myślał — wówczas była młodziutką dziewczyną, szybko dojrzewającą i przejętą wszystkimi objawami swego dojrzewania, które musiały być dla niej nowością, rewelacją odkryciem. Sama bliskość tancerza musiała wywierać zrozumiały wpływ na nerwy, które nie doznały jeszcze mocniejszych wstrząśnień. Dziś taniec zachował dla niej urok już tylko muzyki i rytmicznych ruchów…
Justyn był tego pewien. Żywe i wyraziste rysy Moniki nie umiałyby ukryć tych wzruszeń, gdyby je przeżywała, a przecie widział ją tańczącą z wielu już mężczyznami i zawsze obserwował z uwagą nie mniejszą niż teraz, gdy nawet ten dystyngowany jej partner pochylał nad nią głowę i wyrazem oczu, a może i ustami mówił, że jej pragnie.
Gdy w przerwach siadali przy stole, p. de Bouvage wciąż dolewał Monice wina. Widocznie miał nadzieję w ten sposób wpłynąć na jej usposobienie, w alkoholu roztopić jej rezerwę.
I rzeczywiście stawała się coraz weselsza, coraz swobodniej-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.