Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjrzałem się mu i ja. Było na nim napisane: Atkinson — London „Californan poppy“.
— Co ty mówisz? Perfumy? — oburzyła się komicznie. — A to łotr. Ale lubię go. Ten przynajmniej nie wzdycha.
— No i śliczny chłopak.
— Owszem. Może się podobać.
— I tobie się podoba? — zapytał lekko.
— O tak. Bardzo miły towarzysz. — Czy wiesz, co on wyprawia na plaży?
— Na przykład?
— Gdy tylko zobaczy, że ktoś daje nurka, rzuca się za nim do wody i przemocą wyciąga na brzeg, a później się tłumaczy, że myślał, że tamten tonie i przeprasza, bo powiada, że nie może opanować swego nałogu ratowniczego, że to jest tik nerwowy. Jednego pana, tego małego łysego Holendra wiesz, co siedzi zawsze przy samej orkiestrze, wczoraj trzy razy wyciągał! Tamten, mówię ci, był wściekły w końcu. Myślałam, że dojdzie do awantury, a Charles wciąż szarmancko przepraszał… Cała plaża boki zrywała ze śmiechu. Wreszcie Holender zrezygnował i już do wody nie wchodził. No, mówię ci, że on jest przeparadny.
Monika nigdy tyle nie piła i Justyn dotychczas nie widział jej w podobnym nastroju. Tym bardziej chciał zeń skorzystać i od niechcenia rzucił pytanie:
— Oho! Uprzedź mnie z góry, czy nie zakochałaś się w nim?
— W nim?… O, nie ma obawy.
— Ale nikt ci się tak nie podoba, jak on.
— Podoba mi się, owszem. Ale takich mężczyzn nie można kochać.
— Tylko jakich?
— Jakich? — zrobiła filuterną minkę.
— Jakie kwalifikacje musi mieć człowiek, którego mogłabyś pokochać? — nie zmieniał żartobliwego tonu.
Monika kiwnęła głową:
— Zaraz ci wyliczę. Musi być brunetem o matowej cerze, musi mieć czarne marzące oczy i ręce o długich wąskich pal-