sować się byle przeciętną dziewczyną, której wartości umysłowe i duchowe (a także i powierzchowność) nie stoją w żadnym stosunku do tego, czego taki człowiek, jak on, powinien wymagać.
Układał już sobie nawet przyszłą rozmowę, gdy zaszło coś, co zmąciło nieco logikę jego argumentów i do pewnego stopnia zachwiało przeświadczeniem w sprawie panny Moniki.
Była to paczka od niej właśnie. Paczka i list.
Już sama zawartość paczki stała się dlań niespodzianką. Oprócz papierosów, czekolady i ciepłego szalika znalazł tu dwa numery świetnego angielskiego miesięcznika poświęconego architekturze, tom wierszy Tetmajera i fotografię otyłej starszej damy z podpisem:
Panu plutonowemu J. Kielskiemu swoją podobiznę ofiaruje — Monika Korniewicka.
Tak się tym speszył, że przez dobrych kilka minut jak urzeczony wpatrywał się w tę matronę, upozowaną zresztą w naiwny i komiczny sposób na secesyjnym bambusowym foteliku na tle… wzburzonego morza. Musiało to być robione gdzieś w nędznym zakładzie fotograficznym.
— Okropność! — powiedział z nieudawaną zgrozą.
List pisany znajomym już charakterem pisma, brzmiał jak następuje:
— Drogi Chłopcze! Wyrażam Ci wdzięczność za zawiadomienie mnie o wypadku mego chrześniaka wojennego, który mi już donosił sam, że ma się lepiej. Przez mego siostrzeńca, który jest tu pułkownikiem w Sztabie Generalnym, staram się o parotygodniowy urlop dla Pańskiego przyjaciela na czas rekonwalescencji. Ponieważ z listów tego poczciwego chłopca wiem, że Pan uczy się architektury i przepada za Tetmajerem, posyłam Panu trochę strawy duchowej. Noce bywają już chłodne, więc proszę dbać o swoje zdrowie, drogi Chłopcze i nosić szalik. Za czym łasce i opiece Boskiej Cię polecam.
Monika Korniewicka.
Justyn zaczerwienił się, jak smarkacz przyłapany na paleniu papierosów. Od razu przypomniał sobie ton listu wysłanego do
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.