Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ XV

Samochód nierówno zahamowany targnął raz i drugi i stanął.
— Źle — powiedział Marek. — Znowu zapomniałaś nacisnąć pedał sprzęgła i zgasiłaś motor. Pamiętaj: w ostatniej chwili, gdy już wóz staje, należy nacisnąć sprzęgło.
Monika podniosła twarz zarumienioną z emocji:
— Zapomniałam.
— Powtórzymy. Teraz zatrzymasz się koło ogrodnika. No, starter, lewa noga na sprzęgło, włączyć pierwszy bieg, prawa na gaz, stopniowo odpuszczać sprzęgło i nacisnąć akcelerator. Równocześnie, zwolna, bo…
Nie dokończył. Wóz targnął gwałtownie i ruszył naprzód. Minął w dobrym pędzie ogrodnika i kilka jego pomocnic, przyglądających się tej lekcji, i stanął o kilkanaście metrów dalej znów ze zgaszonym motorem.
— Ja ci tylko auto zepsuję — z płaczliwą minką westchnęła Monika.
— Nie zepsujesz. No, jeszcze raz…
— Ja tu nie mogę. Peszy mnie to, że ci ludzie patrzą.
— No dobrze — zgodził się — pojedziemy do lasu.
Ustąpiła mu miejsca przy kierownicy i wóz w ciągu paru sekund okrążył gazon i wyjechał na drogę.
Przyglądała się dużym silnym rękom Marka opartym na kole kierownicy i jego mocnemu profilowi. Tachometr wskazywał dużą szybkość, a droga była kręta i dość wąska. Pomimo to nie odczuwała najmniejszej obawy.
— Ja nigdy nie będę prowadziła tak, jak ty — powiedziała.
— Nauczysz się.
— Ja nie o tym mówię. Nie wątpię, że z czasem się nauczę, ale nigdy nie będę takim kierowcą jak ty. To nie jest kwestia umiejętności, lecz… cech wrodzonych. Czy dobrze to określiłam?