mieszkaniu człowieka, który nic tu poza nią nie miał. Ogromny smutek ogarnął ją i rozczulenie i żal i jakaś bezsensowna wdzięczność, bezsensowna, bo przecież nie była egoistką, nie była próżna…
Na stoliku, przy łóżku tykał głośno zwyczajny niklowy budzik. Stała w milczeniu, gdy głos Janki wyrwał ją z zadumy:
— Spójrz tu, Moniko.
Janika przekręciła w kłódce przy skrzyni klucz, widocznie zapomniany przez Marka, i podniosła wieko:
— Patrz — szepnęła.
Skrzynka pełna była butelek, butelek z wódką, z koniakiem, whisky i ze zwykłym spirytusem. Niektóre były już puste, inne zakorkowane lub napoczęte.
— On… pije? — zdziwiła się Monika.
— Tak. Pije. Codziennie zamyka się tu wieczorem i pije.
Zamknęła skrzynię i mówiła:
— Od dawna już wiedziałam o tym. Kiedyś w nocy wybuchł w stajni pożar. Nie mogliśmy się go dobudzić. Wreszcie wstał i wyszedł. Wtedy poznałam. Był zupełnie pijany. Zataczał się, język mu się plątał… Nie tylko ja, lecz i ludzie zrozumieli od razu. Dla wszystkich było to czymś tak niespodziewanym, bo przecież w ciągu dnia nigdy kropli alkoholu nie brał do ust. Zauważyłaś, że nawet wina przy obiedzie nie pije. A wieczorami zamyka się po to… ktoby przypuszczał! Przecie co dzień wstaje o wschodzie słońca, pracuje, jest najzupełniej trzeźwy…
Monika milczała.
— Oczywiście, zaczęłam badać sprawę i wydębiłam na Pawle, który mu usługuje, że się przyznał. Co kilka dni wynoszono stąd całe kosze pustych butelek. Pytam ile?… Powiada po dziesięć, a czasem i więcej.
— To straszne — szepnęła Monika.
— Tak, to straszne. Wygląda zdrowo wprawdzie i na nic nie narzeka, sił mu nie brak, ale ten nałóg musi go doprowadzić z czasem do ruiny.
— Nałóg?
— No tak, Moniko. Marek… jest nałogowym pijakiem.
— Boże!
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/257
Ta strona została uwierzytelniona.