Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

— Justyn… — zaczęła Monika, lecz Janka jej przerwała:
— Właśnie Justyn wie o tym i… może dlatego chciał, byś tu przyjechała.
— Nie rozumiem?
— Ach, moja droga, nie wszystko na świecie da się zrozumieć — bąknęła Janka.
— Nie, ale co miałaś na myśli?
— Nie wiem. Mniejsza o to. Czyż my, kobiety, możemy dobrze zanalizować pobudki, którymi kierują się mężczyźni! Nigdy. Ich psychika jest zupełnie inna. To i owo odgadujemy intuicją, to i owo opieramy na powierzchownych obserwacjach, ale gruntu, ale tego laboratorium, gdzie wylęgają się ich myśli, ich zamiary, nie poznajemy nigdy. A największy błąd popełniamy dopatrując się w motywach ich działania analogij do własnych naszych pobudek. Weźmy na przykład miłość. Miłość kobiety jest zupełnie inna niż miłość mężczyzny. Zewnętrzne formy są podobne, ale tylko podobne. Materiał, treść będzie zawsze różna.
— Dlaczego o tym mówisz?
— Tak sobie. Nasunęły mi się te refleksje w związku z Markiem. A chociażby i w związku z twoimi uczuciami dla Justyna. Zakochana kobieta nigdy nie widzi całej rzeczywistości. Sugestionuje się wytworzonym przez siebie światkiem, dobrowolnie ogranicza prawdę do kilku nieskomplikowanych aksjomatów, a wszystko co wokół burzy się i kłębi nic ją nie obchodzi. Ich liebe dich, du liebst mich, wir lieben uns. A to jest zanadto proste.
— Zdumiewasz mnie, Janko. Cóż tu może być skomplikowanego?
— Nie wiem — wzruszyła ramionami. — Zbyt wiele ode mnie wymagasz. Wiem tylko, że to nie jest tak proste. No, chociaż by na przykład kwestia zazdrości. Szalałabyś, rozpaczałabyś, gdyby Justyn cię zdradził.
— To jest niemożliwe — uśmiechnęła się Monika, jakby uspokojona samą niedorzecznością takiego przypuszczenia. Enigmatyczne aluzje Janki wywołały w niej niepokój, który teraz znikł zupełnie.
— Niech i tak będzie — zgodziła się Janka. — Ale sądzisz,