Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

ba, jesteś najgłębiej przekonana, że gdybyś ty go zdradziła, on również, szalałby, rozpaczał i nie wybaczyłby ci tego nigdy.
W głosie Janki zabrzmiała nutka ironii, która podrażniła Monikę.
— Mylisz się, wiem, że Justyn przebaczyłby mi, cokolwiek bym zrobiła. Ale wolałabym umrzeć, niż zmuszać go do takich ofiar.
— Właśnie! Otóż to! Do takich! — podchwyciła Janka. — Przykładasz doń swoją miarkę i w tym jest błąd. Skąd wiesz, że dla niego byłaby to aż „taka“ ofiara?
— Jakto skąd wiem, to przecie jasne.
— Wcale nie takie jasne. Mężczyźni umieją czasem zdobyć się na największe ofiary, jeżeli chodzi im o osiągnięcie jakichś wytkniętych sobie celów. I wtedy przychodzi im to znacznie łatwiej niż nam się zdaje.
— Mówisz tak jakby jakikolwiek mężczyzna mógł mieć jakiś cel w wyrzekaniu się ukochanej kobiety!
— Nie mówię o wyrzekaniu się, lecz o tak zwanej zdradzie. O cel taki może istnieć zawsze. Jeden patrzy na postępowanie swojej kobiety przez palce, bo przez to chce uspokoić własne sumienie, drugi robi to dla uzyskania swobody dla siebie, trzeci po to, by dać jej możność zaspokojenia głodu fizycznego, którego sam w pełni zaspokoić nie jest w stanie, lub, powiedzmy, posiadania dziecka, którego sam jej dać nie może… Różne bywają cele, których my, kobiety, albo nie chcemy widzieć, albo nie umiemy.
Umilkła i udawała, że nie patrzy na Monikę, lecz doskonale widziała jej nagłą bladość i szeroko otwarte oczy. W oczach tych było przerażenie, zdumienie, gniew i jakby błyski nienawiści. Usta Moniki poruszyły się kilkakrotnie, lecz nie wypowiedziały ani słowa.
Janka wstała i stanąwszy przed lustrem poprawiała sobie włosy. Monika siedziała nieruchomo, wpatrzona przed siebie, jakby odrętwiała. Mijały minuty, zegar w sąsiedniej jadalni wybił jakąś godzinę.
— Oczywiście — odezwała się Janka. — Różni mężczyźni w różny sposób traktują te sprawy. Prymitywni i wulgarni dają to do zrozumienia w sposób nie pozostawiający żadnych