— On?… Nie ma obawy… No, macie to tango.
Puściła płytę, a Marek uśmiechnął się do Moniki:
— Zatańczysz?
— Jeśli chcesz…
Janka usiadła przy stole i zdawała się być zajęta nalewaniem herbaty do filiżanek.
— Czy pamiętasz — odezwał się przyciszonym głosem Marek — kiedy tańczyliśmy ostatni raz?…
— Tak — cicho odpowiedziała i jej palce na ramionach Marka zacisnęły się mocniej.
— Pewno wyszedłem z wprawy. Od owego dnia nie tańczyłem ani razu.
Nie, odpowiedziała. Zamknęła oczy i usiłowała odgadnąć co tak nieodparcie pobudziło jej wspomnienia. Nie sama pamięć i nie sama wyobraźnia nawet nie to, że wokół talii czuje jego rękę… Noc… I nagle poznała: Jego zapach, zapach wody lawendowej i tytoniu.... Tyle czasu minęło, a jest jak wtedy. Wystarczy zapomnieć, na chwilę zapomnieć o tych kilku latach, a przeszłość stanie się teraźniejszością.
Janka zabrała się do zakładania nowej płyty:
— Jeśli nie jesteś zanadto sfatygowany — powiedziała — to poświęć się jeszcze dla mnie. Szkoda, żeśmy nie zatrzymali doktora.
— Służę ci. Nie męczę się tak łatwo — zgodził się uprzejmie.
Po tym tańcu Janka westchnęła z żalem:
— Szkoda, że nie ma tu płyty z tym strausowskim walcem, który tak lubiliście kiedyś. Ale wiecie co? Okna są pootwierane, będzie tu doskonale słychać. Pójdę do salonu i zagram na fortepianie.
— Ach, nie warto, Janko — zawołała Monika.
— Dlaczego?… Sama sobie chętnie zagram coś z owych czasów, a później dla was walca.
— Pomogę ci otworzyć fortepian — ofiarowała się Monika. Nie chciała sama sobie przyznać się do tego, lecz obawiała się pozostania sam na sam z Markiem. Odkąd bawiła w Zapolu, nigdy nie odczuwała tego w taki sposób, dziś jednak nie wiadomo skąd wzięło się to zażenowanie.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.