i nagle zaczęło mu się zdawać, że to ona jest winna wszystkiemu.
— Jak ona mogła, jak mogła!… Za tyle miłości!…
I ogarnęło go przerażenie:
— Czy będę mógł jej to wybaczyć, czy będę mógł zapomnieć, czy będę mógł kochać ją jak dawniej?…
Nie umiał sobie odpowiedzieć na te pytania. Janka wyraźnie nagliła go do przyjazdu, lecz on nie był w stanie teraz zdobyć się na to. Wiedział, że nie znajdzie dość siły, by wziąć się w garść, by nie wybuchnąć, by nie popełnić tysiąca błędów, które już nigdy nie dadzą się naprawić.
I jakie absurdalne byłoby jego zjawienie się w Zapolu z miną sędziego czy mściciela! Jakimż niedorzecznym zajęciem byłaby obrona swojej rzekomej (tak rzekomej!) szlachetności! Jak fałszywie zabrzmiałyby nawet słowa przebaczenia.
Jedyna postawa, jaka byłaby tu uzasadniona, to cynizm. Tak, cynizm. Wszystko było nędzne, podziemne, plugawe i podłe. Sam w to pchnął Monikę, sam tego pragnął nie obliczywszy się z siłami.
— I co teraz? Co teraz?!…
Przecież odpowiedzialność spadała na jego głowę i tylko siebie mógł oskarżać. Dlaczego jednak wie, że nie zdoła spojrzeć na Monikę inaczej, jak na winowajczynię?
Oto uwikłał się w utkanej przez siebie sieci i nie było już wyjścia.
— Moniko! Moniko! — szeptał. — Nie wolno ci było tak postąpić, nie wolno!
I nagle opanował go gniew:
— Jestem ostatnią świnią! Jeżeli zostały we mnie resztki uczciwości powinienem palnąć sobie w łeb. I skończyć, skończyć za jednym zamachem wszystko.
Mijały godziny, minął dzień, a potem noc i Justyn w coraz większe popadał rozdrażnienie. Bywały chwile, gdy zdawało mu się, że popada w obłęd.
To zrywał się, by natychmiast jechać do Zapola, to siadał do pisania listu pożegnalnego, to ogarniała go apatia.
Wreszcie po dwu dniach wyczerpany do reszty zdecydował się na wyjazd.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/277
Ta strona została uwierzytelniona.