Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.

A potem przytuleni cicho do siebie leżeli zasłuchani w dogasający rytm burzy, w uspakajający się rytm własnych serc. Przewalił się nad nimi huragan, przeszedł przez ich życie cyklon i oto wiedzieli już teraz, że uratowali zeń swój skarb najcenniejszy — swoją miłość.
Tegoż dnia państwo Kielscy wyjeżdżali z Zapola.
Nie było to pożegnanie wesołe. Tylko Marek zmuszał się do swobodnej rozmowy o obojętnych sprawach. Justyn starał się uśmiechać. Monika milcząca i melancholijna udawała, że jest pochłonięta przygotowaniami do odjazdu. Janka przed kolacją znalazłszy dogodny moment odwołała Justyna i gdy wyszli do ogrodu powiedziała:
— Wiem, że zachowa pan w sercu żal do mnie.
Justyn zaprotestował:
— Nie, za cóż do pani… Broń Boże.
Ale w jego głosie był przymus.
— Trudno — westchnęła Janka. — Nie dziwię się zresztą panu. Taka jest natura ludzka. Jedynym sposobem ubezpieczenia się przed takim żalem ze strony przyjaciół, jest nie dotykanie ich spraw, egoistyczne i wygodne stanowisko konwencjonalnej życzliwej neutralności.
Justyn próbował oponować, lecz Janka uśmiechnęła się pobłażliwie:
— Niechże pan, panie Justynie, wie tylko jedno: oto jeżeli swoim postępowaniem przyczyniłam się bodaj w najmniejszym stopniu do pańskiego szczęścia, to chętnie wezmę na siebie ciężar tego potępienia, tej niechęci, czy tego żalu, który pan żywi teraz do mnie. Nie, nie, proszę nie przerywać… Ja muszę wypowiedzieć swoje myśli do końca. Otóż biorę ten ciężar z pełnią świadomości, z najgłębszym przeświadczeniem, że będzie się on umniejszał z upływem czasu. Że po latach przypomni pan, panie Justynie, moje słowa i powie: stało się najlepiej. A może też pan zapyta wówczas siebie: — Dlaczego ta Janka to dla mnie zrobiła?… I wtedy… Wtedy będziemy już oboje, panie Justynie, nie młodzi, wtedy będę gotowa odpowiedzieć panu na to.
Umilkła, a później zaśmiała się krótko.
— No, mniejsza o to. Daj tylko Boże, by wszystko to, co się