Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

li i urządzenie jej było tą absorbującą dywersją, która ułatwiała im zapomnienie. Minął jeszcze tydzień i pewnego ranka Monika zajęta upinaniem firanek dostała zawrotu głowy i zemdlała.
Przerażona służba wezwała telefonicznie lekarza i zawiadomiła Justyna, który był właśnie w śródmieściu na budowie.
Gdy Justyn przyjechał i wbiegł do hallu, spotkał wychodzącego z sypialni doktora Borkowskiego:
Lekarz był uśmiechnięty i filuternie mrugał lewym okiem:
— No, drogi przyjacielu — powiedział. — Doczekał się pan.
— Co się stało?
— To, czegoście oboje tak pragnęli.
— Monika?…
— Tak, panie. Jest w ciąży.
— Tak — wydobył z siebie Justyn i opadł na krzesło.
Doktór Borkowski poklepał go po ramieniu:
— A widzi pan?… Mówiłem, trzeba być cierpliwym. I nigdy nie desperować. Od początku byłem przekonany, że wszystko tak się skończy. Jesteście oboje młodzi, zdrowi, kochacie się, że tak powiem, do utraty tchu. Dlaczego miałoby skończyć się inaczej?
Justyn przetarł czoło:
— Czy… Czy to jest pewne, doktorze.
— Absolutnie pewne — oburzył się lekarz.
— Więc stało się — jęknął Justyn, a doktór wybuchnął śmiechem:
— A to pana z nóg ścięło! Niechże pana kaczki!… No, winszuję, winszuję, dajże wam Boże zdrowego i ładnego bobasa.
Wyściskał Justyna i pożegnał się.
W pierwszej chwili Justyn chciał biec do Moniki, lecz powstrzymała go obawa: co ona mu powie?… Jak nań spojrzy?
W głowie miał zamęt, myśli tłoczyły się jedna przez drugą. Minęło sporo czasu zanim opanował się.
Niespodziewanie drzwi otworzyły się i weszła Monika. Była blada jeszcze, lecz oczy jej iskrzyły się. Zanim zdążyła coś powiedzieć porwał ją w ramiona:
— Moniko, Moniko! Nareszcie! Jestem taki szczęśliwy, — mówił prędko. — Będziemy mieli dziecko, nasze dziecko, two-