Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mogę już wytrzymać w Zapolu.
Justyn szeroko otworzył oczy:
— Jak to nie możesz?
— Nie mogę. Ta przeraźliwa samotność doprowadza moje nerwy do zupełnego rozstroju. Bywają dni, gdy ogarnia mnie nienawiść do tego domu, do tych kątów, do tej ziemi. Nie przesadzam. Nienawiść. Podpaliłbym wówczas to wszystko, czy wysadził w powietrze.
— Byłeś zawsze bardzo przywiązany do Zapola — z odcieniem lekkiego zgorszenia zauważył Justyn.
— Może… Nawet na pewno.
— I cóż się zmieniło?
— W Zapolu nic. We mnie dużo. Widzisz… dawniej piłem…
— Co robiłeś?
— Piłem. Zapijałem się. Później próbowałem bawić się. Objeżdżałem wszystkie sąsiednie domy, urządzałem polowania, przesiadywałem u Stefanów, w Brohiczynie, gdzie jest zawsze jak na jarmarku, no i wszystko to na nic.
Pociągnął łyk wina i dodał spokojnie:
— Nie potrafię dłużej.
— I co zamierzasz?
— Co?… Widzisz… Wy… to jest Monika i ty jesteście jedynymi ludźmi, którzy… są mi bliscy…
Głos mu lekko drgnął.
— Posłuchaj, Justynie. Otóż jeżeli nie będzie to z waszą szkodą, jeżeli moja bliskość nie zamąci wam spokoju… Przeniosę się może do Warszawy. Zanim mi odpowiesz, muszę cię zapewnić, że niczego się nie spodziewam, niczego nie pragnę, do niczego nie dążę. Znasz moje uczucia jakie żywię dla Moniki. Otóż wiedz, że nigdy nie wspomnę o nich ani słowem, że w żaden sposób ani jej ani tobie nie przypomnę o ich istnieniu.
Patrzył Justynowi wprost w oczy i mówił:
— Jeżeli jednak moja obecność w Warszawie ma przyczynić się do najmniejszych niechęci między nami, nie przyjadę.
— Cóż znowu — z wahaniem zaczął Justyn i urwał.
— Tobie zostawiam decyzję. Postąpisz, jak uważasz za słuszne i za wygodne dla Moniki i dla ciebie. I proszę jeszcze o jedno: nie odpowiadaj mi teraz. Dobrze sobie zdaję sprawę z te-