— Ja wolę w domu — przyznała Monika.
— No, widzisz!
Justyn też nie oponował. Jeżeli nalegał przed tym to tylko w obawie o zdrowie Moniki.
— Zresztą — mówiła panna Agata — jak można tak ryzykować! Alboście to nie czytali nieraz w gazetach, że w klinikach położniczych zdarzają się wypadki, że przez nieuwagę pielęgniarek zamieniają dzieci? Miła historia! Wasze rodzone dziecko, owoc waszej miłości, krew krwi waszej i kość kości zostaje oddane komuś obcemu nie wiadomo na jaką dolę, może na głód i nędzę, a wy otrzymujecie cudze, chuchacie, kształcicie, wychowujecie obce dziecko. Miła perspektywa. Do diabła z tym. Pojąć nie mogę, jak wam to przyszło do głowy.
Panna Agata tak była oburzona, że nawet nie spostrzegła jakie wrażenie jej słowa wywarły na Monice i na Justynie. Monika zaczerwieniła się i opuściła głowę, Justyn przygryzł wargi, wstał i odszedł do okna.
— Niemowlęta, noworodki wszystkie są do siebie podobne. Nie różni się to jedno od drugiego niczym — ciągnęła panna Agata. — Wiem przecie dobrze, bo nieraz w Kopance bywam przy porodach. Nie raz i nie sto. Po lekarza posyłać daleko, a i za drogo. W większości wypadków obywa się położnica i bez akuszerki. A pomimo to wszystko bywa dobrze, choć w chacie i brudno i duszno. Z tymi rzeczami nie trzeba przesadzać. Ale klinika? To prawdziwe niebezpieczeństwo. Nie wierzę w sumienność płatnych ludzi, którym przecie wszystko jedno, czy matka dostanie to, czy inne dziecko. Aby dostała i dla nich rzecz w porządku. A później nie wiadomo skąd okazuje się, że dziecko najporządniejszych rodziców wyrasta na matołka, czy przestępcę. Skąd, jak, dlaczego?… Nie wiadomo. A rzecz jest całkowicie prosta: zamieniono je w takim zakładzie. I co można wiedzieć? Może to dziecko jakiegoś zbrodniarza, morfinisty czy syfilityka, albo alkoholika?… Po noworodku tego nie poznasz, a później, gdy zacznie rosnąć, rozwijać się, wyłażą na wierzch i fizyczne i psychiczne kalectwa. Nie, moi drodzy. Monika będzie rodzić w domu i koniec. Bo jeżeli zdaje się wam…
Nie dokończyła zdania, gdyż wzrok jej zatrzymał się na twarzy siostrzenicy i przeraziła się: Monika zbladła śmiertelnie,
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/299
Ta strona została uwierzytelniona.