— Tak. Więc spójrz w lustro. Zobaczysz co się dzieje z mięśniami twojej twarzy, z ruchami twoich gałek ocznych, posłuchaj gwałtownych skoków w modulacji twego głosu. A przekonasz się, że mam rację. Twój stan nerwowy wymaga, mój drogi, kuracji.
— Być może — sposępniał Justyn, — ale tym razem mniejsza o mnie.
— Nie mniejsza — spokojnie zaprzeczył Goczewski. — Bo to, co cię dręczy na pewno nie byłoby warte funta kłaków, gdyby nie twoja psychostenia.
— Wcale jeszcze nie wiesz o co mi chodzi, a już…
— Wiem. Owszem, wiem. Przyszedłeś do mnie, by zapytać o coś, co zamierzasz przedstawić jako sprawę jakiejś innej osoby, a co w gruncie dotyczy ciebie.
Justyn zmieszał się.
— Jak należy rozumieć z naukowego punktu widzenia alkoholizm? Kogo możemy nazwać alkoholikiem?
Lekarz podniósł brwi:
— Wyrażaj się jaśniej i ściślej. Pod jakim względem interesuje cię alkoholizm? To jest zbyt szerokie zagadnienie. Zwyrodnienie poszczególnych organów, zmiany funkcjonalne, zaburzenia psychiczne, lecznictwo i t. d. O każdej z tych kwestyj napisano setki tomów.
— Chodzi mi o dziedziczność?
— O dziedziczność?… A jeszcze ściślej?
— No, powiedzmy, to, czy dziecko alkoholika musi dziedziczyć po ojcu złe skłonności, czy nie będzie kaleką lub… osobnikiem o złych instynktach, albo, powiedzmy, czy nie urodzi się jako kretyn?…
— Więc jeszcze się nie urodziło? — podchwycił Goczewski.
— Ach, czyż to jest ważne?! — zirytował się Justyn.
— Ważne, bo najprościej byłoby zbadać to dziecko. Ale sądzę, że to jest w ogóle zbyteczne i że twoje obawy są nieuzasadnione. Jeżeli ty jesteś ojcem tego dziecka, nic mu nie grozi. Ty na pewno nie jesteś alkoholikiem?
— Skądże możesz to wiedzieć? — prawie ze złością zapytał Justyn, który już robił sobie w duchu wymówki, że przyszedł
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.