Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/306

Ta strona została uwierzytelniona.

się studiom matematycznym i swój ród obdarzył nowym talentem. Otóż nieprawda. Niechby dziadek nauczył się najlepiej żonglować piłkami, to talentu do żonglerstwa nie przekaże swoim potomkom. Każdy z nich, jeżeli zechce naśladować dziadka, będzie się musiał uczyć tak samo jak dziadek i tyle samo. Bo matematyka była dyspozycją, cechą z góry przesądzoną ich psychice, żonglerstwo zaś było tylko cechą indywidualnie przez dziadka nabytą.
— Rozumiem — powiedział Justyn. — Ale pozwól że cię jeszcze o coś zapytam.
— Słucham cię?
— Czy jeżeli jednego z twoich Pitulińskich będzie się wychowywało w innym środowisku, powiedzmy nie matematyków, lecz malarzy, czy może on wyrabiać w sobie zdolności malarskie.
— Zapewne. Ale przez to nie utraci talentu matematycznego. Przez całe życie może nie mieć sposobności do ujawnienia, do uświadomienia sobie tego talentu, ale byle przypadek może to ujawnić. Na ogół jednak ludzie zbyt wiele przypisują dziedziczności, a zbyt mało wychowaniu, środowisku itd.
Justyn zamyślił się głęboko. Goczewski obserwując go z ukosa kreślił na papierze jakieś kwadraty i trójkąty. Wreszcie Justyn wstał:
— No, Wacku, dziękuję ci serdecznie za wyjaśnienia. Zabrałem ci sporo czasu.
— Nic nie szkodzi. Zawsze ci służę chętnie.
— Pozwól, że… Justyn sięgnął do portfelu, lecz Goczewski przytrzymał jego rękę:
— Nie rób głupstw, bo się obrażę.
— Widzisz… Właściwie nie ma racji…
— Owszem jest. Jeżeli przyjdziesz do mnie jako pacjent, a powinieneś to zrobić, wówczas zedrę z ciebie siódmą skórę. I powtarzam: powinieneś. Nic groźnego ci nie przepiszę. Trochę hydroterapii, sportu i odpoczynku. Nie należy pozwalać swoim nerwom na rozhuśtanie się do tego stopnia.
— Więc dobrze — zgodził się Justyn ujęty perswazją — gdy tylko będę miał trochę wolnego czasu, zajdę do ciebie.
Wizyta u Goczewskiego już i tak była balsamem dla jego