Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/309

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jestem przy tobie, moje słoneczko. Jestem przy tobie.
— Nie daję cioci spać.
— Ach, kochanie moje, to największe dla mnie szczęście być przy tobie, być dla ciebie.
— Jesteś bardzo dobra, ciociu.
Milczała chwilę, a potem zapytała półgłosem:
— Obiecaj mi, ciociu, że będziesz ze mną zupełnie szczera, dobrze?
— Zawsze jestem z tobą szczera, drogie dziecko.
— Więc obiecujesz?
— Obiecuję.
Monika wzięła ją za rękę:
— Powiedz, czy przy porodzie dużo kobiet umiera?
— Tfu, tfu — zawołała panna Agata i zgiętym palcem zastukała w drzewo łóżka. — Co ci też po głowie chodzi!
— Ale przecież umierają?
— Umierają chore, źle zbudowane, umierają w razie jakiejś nieprawidłowości, czy zakażeń. Ale ty nie masz czego bać się. Wszyscy lekarze twierdzą, że łatwo zniesiesz poród, a o ile ja znam się na tym, to jestem pewna, że bardzo lekko.
Monika uśmiechnęła się blado:
— Bo… zdaje mi się czasami, że… umrę.
— Głupstwa gadasz! — rozgniewała się stara panna. — Cóż za jakieś histeryczne chimery. Wstydziłabyś się naprawdę!
Monika jednak nie zdawała się nie słyszeć jej oburzenia i powiedziała znowu:
— Jeżeli umrę… Może tak być powinno… Może to kara…
Panna Agata przeżegnała się:
— W imię Ojca i Syna!… Co ty wygadujesz?!
— Przyjęłabym to z pokorą — mówiła Monika. — Nie boję się śmierci… Wcale się nie boję… Tylko mi strasznie żal. Widzisz, ciociu, wydaje mi się, że każdy grzech musi być ukarany…
— Jaki grzech?! — załamała ręce panna Agata.
— …a kara nie może spaść na niewinnych. Prawda?… I dlatego wiem, że to maleństwo, któremu dam życie… Nie, kara mnie spotka, bo to mój grzech… I może tak będzie najlepiej, że to spełni się od razu…