— Nie bój się kochana…
Ale w spojrzeniu czaiła się zła śmierć.
I oto wszystko przeszło. Takie długie puste lata pożarły i rozpacz i sens rozpaczy i jego życie i jej, i młodość… Wszystko… Lata, jak długie cmentarne robaki zżarły, stratowały przeszłość. Zostały z niej skorupy, śmieszne bezwartościowe strzępy szaleńczych poświęceń, wyrzeczeń się, ofiar, absurdalne relikwie zmarnowanego życia.
I Monika.
Monika. Jedyny żywy ślad wszystkiego, co było…
A w starych oczach już dawno wyschły łzy. A w starym sercu zastygła zmumifikowała się przeszłość i siedziała panna Agata nieruchomo na swojej kanapie, ręce opuściła bezwładnie i czuwała. Jak wtedy.
Cóż wiedzą zabiegani, zajęci sobą ludzie, przechodząc koło innych, koło minionych, koło tych, co spłaszczyli się jak wyschły kwiat w książce, z których wyparowała treść i został tylko kształt zdeformowany i spłowiałe barwy… Cóż wiedzą o nich, o tych, co byli?… O tych, co miedzy nimi, żywymi, sterczą jak zapomniane grobowce, w których nikomu niepotrzebna rzeczywistość próchnieje i nocami świeci trupim poblaskiem fosforu…
Nie wiedzą i nie chcą wiedzieć. Przechodzą, ocierają się łokciami i tylko czasem zdziwią się, skąd na tych ludziach został ślad szarego popiołu. Oto otarli się o przeszłość, cudzą, zetlałą, obojętną. A sami krzyczą i płaczą, śmieją się i żyją swoim dniem powszednim, który jest tak dla nich ważny, jakby był wiecznością…
Równy spokojny oddech Moniki ujmował ciszę nocy w rytm znany i swojski. Panna Agata oparła głowę na rękach. Przez gęstą tkaninę okiennych zasłon przenikał świt.
Marek stał przy oknie i wpatrywał się w gęste krople deszczu osiadające na szybach. Za plecami czuł kroki Justyna, chodzącego nerwowo od ściany do ściany. Miękki dywan pokrywał podłogę i tylko skrzypienie butów Justyna świadczyło, że nie przerywa swojej wędrówki.